Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 kwietnia 2012

Chapter 3

{Victoria}

Poranny deszcz zbudził mnie dudnieniem o zepsutą rynnę. Taaak, od dawna nie miał jej kto naprawić... Zawsze robił to tata, ale od kiedy go zabrakło.... Obróciłam się na drugi bok zamykając oczy i próbując znów zapaść w głęboki sen, ale nie udało się to przez głośny dźwięk stojącego obok budzika. Kto by pomyślał, że to małe urządzenie może wydawać z siebie taki wrzask. Miałam ochotę rzucić nim w ścianę jak to w filmach, ale po rozwaleniu ostatnich pięciu mama się zdenerwowała. Nacisnęłam magiczny przycisk uciszający mojego odwiecznego wroga i wciąż zaspana usiadłam na łóżku. Przetarłam oczy i spojrzałam w okno. Lało jak z cebra, ciemne chmury zakrywały niebo. W takie dni człowiek ma ochotę po prostu zostać w domu, zaszyć się gdzieś i spać aż wreszcie wyjdzie słońce. Lecz niestety w naszej szarej rzeczywistości trzeba wstać, wykonać normalne poranne czynności, zjeść coś i wyruszyć do szkoły. Tak też zrobiłam. Schodząc poczułam zapach słodkiej przyjemności pomieszany z mocnym zapachem tulipanów.
- Zobacz co my tu mamy. - Usłyszałam głos mamy jednocześnie kładąc moją spakowaną już torbę na ziemię. Była dzisiaj wyjątkowo ciężka, a to wszystko przez dodatkowe lekcje biologii, na które Lena nas zapisała.
- Co takiego? - Ciągle jeszcze niedospana odwróciłam się w stronę stołu. - Hm, kwiatki. Widzę.
- Właśnie, nareszcie urosły! Zerwałam parę i dałam do wazonu. Ładnie?
- Pięknie. - Odpowiedziałam bez przekonania. Wiem, że powinnam być milsza, ale wcześnie rano nie byłam za bardzo w stanie myśleć.
- Skoro moje tulipany się nie zainteresowały, to pewnie spodoba ci się to. - Rzekła stawiając przede mną talerz z naleśnikami.
- Oooo. - Zaraz się ożywiłam. - Dziękuje ci kochana mamusiu, są prześliczne!
- Wiem, wiem. - Uśmiechnęła się. - Pogoda nam dzisiaj nie dopisuje, pomyślałam więc, że dobrze by było abyśmy zjadły chociaż smaczne śniadanie.
Po pewnym czasie, czując przepełnienie w moim brzuchu, wstałam od stołu i leniwym krokiem zaniosłam talerze do zmywarki. Otwierając ją wyprysnęła nagle na mnie woda, przez co błękit na mojej bluzce nieco pociemniał.
- Achhh nie. - Fuknęłam sama do siebie.
- Patrz, która godzina! A musimy jeszcze po Lenę wpaść, chodź szybko! - Mama w pośpiechu odłożyła naczynia i pognała po płaszcz, rzucając mi przy tym moją szaroburą kurtkę.
- Ale moja bluzka.... - Zaczęłam, lecz zostałam zignorowana.
- Chodź, chodź, bo zamykam!
Ubrałam szybko jasne adidasy i wyszłam, kierując się do auta. Stałam przed nim zastanawiając się jak Rebecca Black w swoim video, czy usiąść z przodu czy z tyłu. W końcu wybrałam tył, zrobię Lenie przyjemność. Silnik zapalił i ruszyłyśmy, a po chwili zajechałyśmy po, czekającą na nas, moją przyjaciółkę. Siedziałyśmy wszystkie trzy w ciszy, aż ujrzałyśmy budynek naszej szkoły. Stary, murowany, wszędzie otoczony dzieciakami uciekającymi przed deszczem. Pocałowałam naszego kierowcę w policzek i obydwie z Lenny wysiadłyśmy. Dziewczyna ruszyła już ku szkole, ale ja nagle przypomniałam sobie, że nie wzięłam ważnego zeszytu z matematyki.
- Cholera. - Mruknęłam ciągle grzebiąc w torbie, zła, bo mama już odjechała i nie miałam jak wrócić się do domu.
- Pośpiesz się, Vic, noo! Pada deszcz, jestem cała mokra! - Krzyknęła stojąca nieopodal mnie koleżanka. Ja jednak zawzięcie dalej szukałam, dopóki nie poczułam fali wody oblewającej mój lewy bok. Odskoczyłam jak oparzona, widząc przejeżdżające obok auto i wysiadającego z niego jakiegoś chłopaka. Derek. Cichy, skryty, ubrany cały na czarno. Włosy sterczały mu na wszystkie strony gdy wychodził z rozpiętym plecakiem. Zobaczyłam jak wypada mu portfel, tak więc podniosłam go, podchodząc do właściciela i korzystając z okazji aby z nim pogadać o Zaynie. Byli dobrymi kumplami, często widywałam ich razem. Zapomniałam nawet o moim zeszycie.
- Hej, Derek. Coś ci wypadło. - Oddałam mu jego rzecz.
- Kuurde, cały mokry jest. - Nawet nie silił się aby mi podziękować.
- Nie ma za co.
- Co? A tak, spoko, dzięki. Znamy się w ogóle?
- Chodzimy do jednej szkoły.
- Serio?
- Serio. Nie ważne. Kumplujesz się z Malikiem, tak? - Zignorowałam jego obelgę skierowaną w moją stronę i przeszłam do rzeczy.
- Ta no, może. A co? Haha, raczej ciebie nie zechce. Nie jesteś w jego typie.
- Nie o to mi chodzi. Jest dzisiaj w szkole? Gadałeś z nim?
- Nie wiem, chyba tak. - Odrzekł wymijająco i ruszył do szkoły. Podbiegłam zaraz do wściekłej Leny i weszłyśmy do budynku przez frontowe drzwi. Akurat równo z dzwonkiem. Przebierając się w szatni, moja przyjaciółka spytała:
- Po co gadałaś z Derekiem?
- A tam, nic, wypadł mu portfel, więc mu oddałam.
- Nie prawda, kłamczuszku! Słyszałam, że gadaliście o Zaynie.
- Skoro wiesz o czym gadaliśmy, dlaczego się mnie pytasz? - starałam się zmienić temat, zawieszając właśnie całą zmokniętą kurtkę do szafki i wyciągając z niej potrzebne książki.
- Chodzi mi o szczegóły.
- Potem ci powiem, chodź, musimy iść na lekcję! - Było już dawno po dzwonku, a nasza nauczycielka angielskiego nie lubiła gdy się spóźnialiśmy.
- Taak, teraz to ci się śpieszy, ale jak cię wołałam, to niee.... - Zaczęła mnie udawać, ale ja pociągnęłam ją za rękę i zaczęłyśmy iść szybkim krokiem. Wpadłyśmy jak huragan do  klasy i zaraz zajęłyśmy odpowiednie miejsca. Siedziałam sama, bo Lenny siedziała z Danielle, a mojej partnerki Rose nie było dziś  w szkole. Lekcja minęła szybko, ale dopiero na przerwie zaczęły się prawdziwe tortury. Właściwie powodem był Zayn. Zauważyłam u niego lekką opuchliznę pod okiem. Minął nas nawet na mnie nie patrząc, ale moje ciało wyczuło jego obecność  i przeszły mnie dreszcze na wspomnienie mojej wczorajszej wizyty u niego. Czułam jakbym skrywała mroczną tajemnicę, o której wolałabym nie wiedzieć. Oczywiście moje zachowanie nie uszło uwadze dziewczynom, które zaraz znalazły się przy mnie.
- Victoriaaaa!! - Wrzasnęła mi do ucha Danielle, a ja aż podskoczyłam.
- Nie strasz mnie tak, wiesz, że tego nie lubię.
- Przepraszam, ale zamyśliłaś się, po tym jak przeszedł koło nas Zayn. Miałaś nam coś powiedzieć? Pamiętasz? Co się wydarzyło wczoraj?
- Noo nie ważne... - Naprawdę nie chciałam im mówić, wplątywać je w to, ale wiedziałam, że one nie dadzą za wygraną.
- Victoria, przestań. Nie ufasz nam? Tak więc teraz ty i bad boy macie własne sekrety? Wiesz jak to niekorzystnie dla ciebie wygląda? - Wiedziałam. I to aż za dobrze. I mimo że nie chciałam, to czułam silną potrzebę podzielenia się z kimś moimi problemami, tą całą tajemnicą, która aż się pchała aby wyjść na zewnątrz.
- Dobra. - Zgodziłam sie. - Ale nie tutaj.
- Okej. Chodźmy do toalety. - Super, pomyślałam, będziemy jak tradycyjne szkolne nastolatki plotkujące w  damskim wc. Cudownie, staczam się na dno. Niestety nie miałam czasu zaprotestować, bo nasza pokręcona przyjaciółka ciągnęła nas już w stronę pomieszczenia. Dziewczyny weszły pierwsze a ja oczywiście, wlepiając wzrok w ziemię, nie zauważyłam drzwi i z hukiem w nie uderzyłam. Zatoczyłam kółko przed toaletą, a następnie widząc rozbawione oczy reszty ludzi, szybko czmychnęłam do środka.
- Sierota. - Skomentowała moje zachowanie Lena.
- Ojejku, no. Mogłyście mi przytrzymać drzwi.
- Ech. - Lena tylko przewróciła oczami. - No mów!
- Dobrze, tak więc.... Od czego by tu zacząć...
- Najlepiej od początku. Poszłaś do niego wściekła iii.... - Danielle chciała mi pomóc.
- Tak, tak.Okej, faktycznie poszłam tam wczoraj.....

* W tym miejscu zaczyna się retrospekcja Victorii z wczorajszego wieczora u Zayn'a*

Byłam naprawdę wkurzona, jak nigdy. Ten pajac strasznie zranił Lenę, a ja za nic nie chciałam aby mu to uszło na sucho. W głowie przeprowadziłam już tysiąc możliwych oskarżeń jakie rzucę w jego stronę, gdy tylko go zobaczę.... Znałam drogę, zapamiętałam z tego co nam uprzednio mówiłaś, Lenny. Stanęłam w odpowiedniej odległości od jego domu, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie. Jednak w momencie gdy zrobiłam pierwszy krok, ujrzałam drzwi otwierające się i  chłopaka wychodzącego. Zamknął je dokładnie na klucz i po uprzednim rozglądnięciu się dookoła ruszył drogą w dół. Uznałam, że nie zaszkodzi go trochę pośledzić i nie namyślając się długo poszłam za nim. Szedł tak przez parę minut, po czym skręcił w boczną drogę, prowadzącą do lasu. Było mi prościej się chować, drzewa zasłaniały wszystko, a ja miałam niezły ubaw, bawiąc się w detektywa. Przy jednym z pni ujrzałam jakiś cień, a wkrótce wyłoniła się zza niego cała sylwetka człowieka. Czym prędzej uciekłam za najbliższe drzewo, obserwując całe zajście z daleka. Człowiek ukryty w mroku miał na sobie czapkę i dopiero po chwili ją zdjął, ukazując swoją twarz. Miał ostre rysy, ciemne oczy i bliznę na prawym policzku, tyle tylko zapamiętałam. Był ubrany w nierzucający się w oczy dres, a w ręce trzymał małą paczuszkę. Podał ją Zaynowi, a ten pomacał ją jak profesjonalista i rzekł:
- Co tak mało?
- Mało ci jeszcze? - Zaśmiał się chłopak stojący przed nim. Dźwięk ten dosłownie przeciął moje wnętrze jak nóż, ostry i złowrogi. Poczułam ciarki na całym ciele, a wokół nagle zerwał się świszczący we wszystkie strony wiatr. Zrobiłam krok w tył i do moich uszu dobiegł trzask gałązki spod stóp. Zamarłam. Rozmowa chłopaków nagle ucichła, a ja wstrzymałam oddech, ani drgając. Każdy mój ruch, najcichszy oddech mógłby mnie zdradzić i wpadłabym w śmiertelną pułapkę, uwięziona pośród głuchego lasy z ludźmi, których nawet nie znam. Zdana sama na siebie nie miałam szans ucieczki, modliłam się więc o jakąś pomoc. Nagle czyjeś kroki zaczęły iść w moją stronę. Byłam cała mokra, bałam się jak cholera, nawet nie wiem czego. Śmierci? To głupie, przecież oni nic by mi nie zrobili, jedynie mogli się zdenerwować. Ale jednak czułam to.... Wewnątrz. Zło otaczające mnie, miotające moimi uczuciami i hamujące jakiekolwiek ruch, niepozwalające myśleć. Nade mną ciemne niebo i szeleszczące liście na drzewach, których odgłosy biły w moich uszach jak dzwony w kościele. Las, za dnia mój dobry przyjaciel, teraz, wieczorem przerodził się w straszną puszczę, tunel strachu. Kroki stawały się coraz głośniejsze i nagle zza drzewa wyłoniła się sylwetka mulata, a ja aż odskoczyłam do tyłu, ściskając z całej siły korę na drzewie. Zayn popatrzył na mnie zszokowanym wzrokiem, a ja sparaliżowana strachem jedyne co byłam w stanie zrobić, to przyłożyć palec do ust, dając mu znak, aby był cicho, nie wydał mnie. Zdziwienie ustąpiło złości, on zaczął się mi przypatrywać, podchodząc coraz bliżej. Nie wiem czy to jego dobre serce czy też mój widoczny strach i błagalny wzrok spowodował, że chłopak jedynie zmrużył oczy i krzyknął:
- To zając. Cholerne zwierzęta wszędzie bezczynnie skaczące.
Odetchnęłam z ulgą gdy on się wycofał i wrócił do rozmowy z drugą osobą.
- To jak, teraz daj mi pieniądze. - Odezwał się tamten.
- Za to malutkie 'coś'? - Z sarkazmem w głosie odparł Zayn.
- To 'coś' wiele kosztuje. Dawaj kasę.
- Wypchaj się. - Odepchnął go, oddając mu paczuszkę.
- Uważaj lepiej. Dawaj co mi się należy gówniarzu, albo...
- Albo co? - Zaśmiał się Zayn. Niebezpiecznie sobie pogrywał. Zresztą jak zawsze.
Drugi chłopak uśmiechnął się i zagwizdał. Zza drzew wyłonili się dwaj inni kolesie, równie dobrze zbudowani jak ich przywódca. Jeden podszedł i popchnął Malika, któremu już nie było tak do śmiechu. Zaczęło się od przepychanek, ale po chwili mulat nie wytrzymał i walnął jednego w szczękę. Zasłoniłam sobie usta rękoma, aby nie krzyknąć z przerażenia gdy usłyszałam trzask łamanych kości. Cały czas stałam oparta o drzewo, tyłem do nich. Dopiero gdy usłyszałam przekleństwa Zayn'a i jego głośny upadek na ziemię, odważyłam się odwrócić. Widok, jaki ukazał się moim oczom, przeszył moje ciało falą strachu. Mój szkolny kolega leżał na ziemi, pojękując, a tamci dwaj kopali go na zmianę w brzuch. Trzeci stał i śmiał się. Nawet gdybym chciała, to i tak nie mogłam mu pomóc. Stałam, wmurowana w ziemię, dosłownie za chwilę miałam zacząć krzyczeć. Nigdy, przenigdy nie widziałam takich scen na żywo, jedynie w filmach! Obserwowałam całe zajście, czekając tylko aż przyjdą po mnie i potraktują tak samo jak Zayn'a. Ku mojemu zdziwieniu oni jednak nie zrobili tak. Zamiast tego wzięli leżące obok kamienie i dobili nimi już i tak cierpiącego chłopaka. Zamknęłam oczy, z których wyleciała pojedyncza łza. Tak owszem, Malik był zły, należało mu się, ale nie aż tyle! Nikt nie zasługuje na takie traktowanie, bicie i rzucanie, pomiatanie jak zwykłą rzeczą! Stałam tak nie wiem jak długo, dopóki do moich uszu nie dobiegło ciche jęknięcie chłopaka:
- Victoria....
Otworzyłam oczy, groźnych kolegów już nie było, jedynie sam mulat zwijający się na ziemi z bólu. Nie zastanawiając się, podbiegłam do niego.
- Zayn.... Co to było?!
- Boli, boli.... - Jęknął łapiąc się za brzuch. Rozpięłam jego koszulę i ujrzałam dużego sińca na ciemnej skórze, który z każdą chwilą się powiększał. Oprócz tego jego twarz była czerwona, a z ust leciała mu krew. Pomogłam mu usiąść, co wywołało wielki grymas na jego twarzy.
- Chodź, chodź do domu. - Rzekłam, łapiąc go pod ramię, aby wstał. Jedyne co mogłam zrobić, to zaprowadzić go do domu. Miałam nadzieję, że ktoś tam z jego rodziny będzie, zaopiekuje się chłopakiem.... Jednak bardzo się myliłam. W domu pustki. Po bardzo długim spacerze z Zayn'em na ramieniu, który ledwo co się wlókł i poszukiwaniach klucza w jego kieszeni, wreszcie weszliśmy do domu. Nie był zbytnio duży, ale za to przestronny. Długi korytarz prowadził wgłąb, na ścianach wisiały różne obrazy. Malik ręką pokazał na salon, w którym była kanapa. Ułożyłam go tam delikatnie, a sama zaczęłam się rozglądać. Niemożliwe, żeby był sam, nie wierzyłam w to. Zwiedziłam dwa pokoje, jeden należący do niego, zabałaganiony i zaduszony, tylko z jednym oknem dającym niewielkie światło, a drugiego właścicielką musiała być kobieta, gdyż na szafie wisiała sukienka, a dookoła walały się kolorowe czasopisma. W ciasnej spiżarce oraz w toalecie również nikogo nie było. Wróciłam więc do chłopaka.
- Jesteś tu sam?
- Brawo za spostrzegawczość.
- Hej, powinieneś mi dziękować za przytarganie cię tutaj.
- Będę jak jeszcze mi pomożesz. W kuchni, druga szafka od prawej jest apteczka.
Ruszyłam powolnym krokiem do wskazanego pomieszczenia. Otworzyłam szafkę, z której wysypało się mnóstwo jakichś drobiazgów, a dopiero w głębi odnalazłam czerwono-białe pudełeczko z potrzebnymi lekami. Zaniosłam je do salonu, gdzie leżał cicho chłopak. Wyjęłam parę maści i plastrów.
- Pokaż. - Po zdjęciu z niego koszuli w ciemno-niebieską kratkę, zobaczyłam jego potężnie zbudowane ciało.
- Mmm, podoba ci się co? - Nawet teraz nie mógł sobie darować żartów, widząc jak z podziwem patrzę na jego klatę.
- Nie. A teraz bądź tak łaskaw i się nie ruszaj.
- Ałł. Co ty za maść wzięłaś... - Złapał moją rękę, którą właśnie smarowałam mu jego brzuch.
- Dobrą. - Wyrwałam mu ją. - A teraz leż spokojnie. - O dziwo posłuchał mnie i nic nie robił dopóki nie skończyłam. Następnie przyniosłam mu miskę z kuchni z wodą, aby sobie przemył twarz.
- Może mnie jeszcze umyjesz, co? Mam się cały rozebrać? - Sarkastycznie się zaśmiał biorąc ode mnie miskę.
- Wiesz co, Zayn? Jesteś beznadziejny. Przyszłam tu aby cię ochrzanić za to co zrobiłeś Lenie, ale zamiast tego muszę się tobą opiekować, bo ty nie umiesz nic porządnie zrobić, ofiaro. Nawet na przeprosiny cię nie stać. Schowaj na chwilę swoją zasraną dumę do kieszeni i doceń to, co inni dla ciebie robią. Między innymi ja i Lena.
Wstałam z kanapy, zmierzając do wyjścia, nie zamierzałam ani minuty więcej spędzić w jego towarzystwie. Gdy byłam już przy drzwiach, on doszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstek, mówiąc:
- Dziękuje.
Odwróciłam się i odpowiedziałam:
- Proszę.
- Victoria, bo ja.... - Nie zdążył skończyć, bo gwałtownie złapał się za brzuch i pognał do toalety. Znaczy się, bardziej powlókł. Usłyszałam niesmaczne odgłosy wymiotów, westchnęłam tylko i poszłam do kuchni zaparzyć mu herbatę. On wyszedł po paru minutach, zdążył się już nieco przemyć wodą z mydłem, dzięki czemu przynajmniej nie śmierdział. Rozglądał się chwilę w przedpokoju i dopiero po chwili ujrzał mnie stojącą przy kuchence.
- Owocową poproszę. - Miał jeszcze czelność mówić mi swoje życzenia.
- Dostaniesz miętową. A teraz wracaj na kanapę.
Doszłam do niego po chwili. Na zewnątrz nastała ciemność i zrobiło się zimno.
- Przytulisz mnie? - Wyciągnął w moją stronę ręce, ale zamiast tego dostał tylko kubek z ciepłą herbatą i koc, który znalazłam pod fotelem. Usiadłam obok niego, jak najdalej, po drugiej stronie mebla. Po chwili znowu złapały go skurcze brzucha i zaczął się cały trząść. Nawet nie pytając się mnie o zdanie, ułożył swoją głowę na moich kolanach, a ja czułam dreszcze przechodzące przez jego umięśnione ciało. Nie miałam serca mu odmówić, ponieważ ten jeden jedyny raz widziałam, że nie udaje. Jego twarz była cała posiniaczona, a szczęka czerwona. Nie miałam co zrobić z rękoma, więc po chwili położyłam je na jego ramieniu i zaczęłam delikatnie głaskać. Nie wiedziałam jak mam się zachować. On po chwili złapał swoją ręką moją dłoń. Wysunęłam ją delikatnie, mówiąc:
- Nie, Zayn....
- Czemu?
- Bo nie, po prostu nie.
Wstałam kładąc jego głowę na miękkiej kanapie. Być może Lena coś do niego czuła i masa innych dziewczyn, ale ja nie. Na innych pewnie zrobiłoby to wrażenie, że Zayn Malik złapał je za rękę, być może chciał czegoś więcej, ale na mnie nie. Nie czułam nic a nic. Żadnych motylków w brzuchu, żadnych fajerwerków. Cisza. Chciałam się jak najszybciej stąd wyrwać, tym bardziej, że nic nie poszło zgodnie z moim początkowym planem.
- Victoria, nie daj się prosić....
- Na razie, Zayn. Do zobaczenia jutro.
Nie dałam mu czasu na odpowiedź, bo po prostu zamknęłam drzwi i wyszłam....

*Koniec retrospekcji Victorii*


- Jaja sobie robisz? - Danielle jak zwykle była szczera do bólu. - Serioo?!
- Ciszej! - powiedziałam. Jakoś nie widziało mi się rozpowiadanie wszystkim o moich wczorajszych przygodach z Malikiem.
- Podrywałaś go? - spytała Lena.
- Co? Lena, pogięło cię? Zapomniałaś chyba, że moimi ideałami są chłopcy o nieco innych cechach!
- No tak, tak, przepraszam. - Zasmuciła się. - Ale to wszystko brzmi jak jakaś powieść kryminalna!
- Tak, tylko, że w porządnym kryminale bohater umie się obronić, a tutaj.... Nasz 'mocny' kolega poległ! - Zaśmiałyśmy się wszystkie.
- Nie podoba mi się to. Co Zayn niby brał od tego chłopaka? - Szatynka była bardzo dociekliwa.
- NO, pomyśl, co on może brać. Chyba nie oranżadkę w proszku, co?
- Właśnie, właśnie. - Dodała Lena, ciemna blondynka.
- Hm... - Stałyśmy wszystkie w ciszy, gdy nagle drzwi od jednej z kabin się rozwarły i wyszedł z nich nie kto inny jak.... Zayn. Cholera.
Opadły nam szczęki ze zdziwienia. I przerażenia. On wszystko słyszał. Wszystko.
- Co... Co ty robisz? - Spytała Lena.
- A wiecie, sikałem sobie spokojnie, ale przerwała mi dość interesująca konwersacja. Wasza.
- Ale to jest damska.... - Zaczęłam, ale on mi przerwał.
- Nie wydaje mi się. Jak wchodziłem to jeszcze była męska.
Otworzyłyśmy drzwi do wejścia i jak byk pisało tam chłopcy. Ja spiekłam raka, a Danielle powiedziała:
- Uuuupsss, sorki, pomyliłam chyba wejścia. - Wzruszyła ramionami nic sobie z tego nie robiąc.
- Danielle! Mogłabyś chociaż patrzeć do jakiego kibla wchodzisz! - Lena też była wkurzona. - Wychodzimy!
Wyszłyśmy, ja chowałam głowę w rękach, ale nagle poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu, która gwałtownie mnie pociągnęła do tyłu....
- Musisz dzielić się swoimi przeżyciami z każdą przyjaciółeczką, co? - chłopak szepnął mi do ucha, gdy staliśmy w dwójkę na korytarzu.
- Nie chcę teraz z tobą gadać.... - Wyrwałam mu się i wmieszałam w tłum, ale zdążyłam jednak usłyszeć jego ostatnie słowa....
- Nie uciekniesz mi, znajdę cię po szkole....

________________________________________________________


Jestem nareszcie po egzaminach, także mam teraz dużo czasu na pisanie, nadchodzi majówka, bądźcie gotowi na dużą dawkę rozdziałów! :D
Nareszcie zaczęło się coś dziać, master Zayn okazał się nie być taki mocny na jakiego wyglądał. W następnych rozdziałach akcja coraz bardziej będzie się rozwijać, pojawi się więcej postaci i zamieszanie. :)
Mam nadzieję, że nie zanudziłam was dzisiejszym postem oraz, że nie pożałujecie mi komentarzy! :]

xoxo
Mika



Tutaj macie bad boy'a Zayn'a.



A tutaj jak ja widzę miejsce, w którym Zayn oberwał.


P.S. Czy chcecie abym dodawała zdjęcia czy wolicie wszystko sami sobie wyobrażać? :)

wtorek, 17 kwietnia 2012

Chapter 2

{Lena}

Weszłam na palcach do gabinetu i usiadłam na jednym z wielkich foteli tam zamieszczonych. Wtem odwróciłam głowę, a obok mnie siedział nie kto inny jak Zayn. Głowę miał zwróconą w dół, a ręve schowane w kieszeniach czarnych rurek. Zadrżałam, a moje serce znowu zaczęło szybciej bić. Jestem sam na sam z nim w pokoju. Nie trwało to długo, bo po chwili weszła dyrektora mierząc nas wzrokiem.
- Malik. Mellark. O jak się ładnie złożyły nazwiska. - Zaśmiała się z własnego, mało śmiesznego żartu. 
- Najpierw ty. Zayn. - Wskazała linijką na bruneta. Zaczynała mnie przerażać. Bałam się czego może ode mnie chcieć. Nigdy nie wzywała mnie tu z powodu innego niż pochwały. - Myślisz, że ja o niczym nie wiem, tak? Myślisz, że cotygodniowe uciekanie z lekcji i nie stosowanie się do regulaminu szkoły ujdzie ci na sucho? No? Co masz mi do powiedzenia?
- Nic a nic, pani dyrektor. - Powiedział pewny siebie chłopak. Nie obchodziła go najwyraźniej kobieta przed nim stojąca. Igrał z ogniem .
- Żartujesz sobie ze mnie? Mam ci pokazać dowody na kamerach?
- Mamy tu kamery? Kiedy je pani kupiła? - Udawał zaskoczonego. Co fakt, to fakt, nasza szkoła nigdy nie była zbyt nowoczesna. 
- Malik. Uważaj. 
- Pani mi grozi? To chyba niezgodne z regulaminem, prawda? - Zayn miał przygotowaną odpowiedź na wszystko.
Westchnęła. Chyba zrozumiała, że z nim nie wygra. 
- Posłuchaj, nie możesz tak dłużej. Nie będę tolerowała twoich wybryków. Od dzisiaj aby poprawić swoje oceny będziesz miał korepetycje. 
- Z Panią?!
- Nie! Nie ze mną. Z nią. - Wskazała na mnie. Cholera. Co?!
- Ze mną? - Spytałam tak samo zszokowana jak Zayn. 
- Tak, owszem. Po to cię tu wezwałam. Mam do ciebie prośbę, abyś nauczyła czegoś tego niesfornego chłopaka. 
Jak na komendę obydwoje spojrzeliśmy na siebie. Szkoda tylko, że podczas gdy moje serce fikało koziołki ze szczęścia, w jego oczach zobaczyłam niechęć i obrzydzenie do mnie. Spuściłam głowę. 
- Dobrze, jak pani chce. 
- Świetnie! Możecie już zatem iść. Za tydzień chce zobaczyć raport z zajęć i rezultaty! 
Wyszłam równie cicho jak weszłam. Chłopak nie odezwał się ani słowem, co jeszcze bardziej mnie utwierdziło w przekonaniu, że mnie po prostu nie lubi. On spokojnie udał się w stronę klasy a ja poszłam do łazienki wytrzeć łzy spływające po moich policzkach. Nie mogłam przecież w takim stanie pokazać się w klasie. Wszyscy zaczęliby się śmiać, znowu byłabym pośmiewiskiem całej klasy. Najwyraźniej życie nie jest takie kolorowe jak w filmach. Chłopcy, których ty uwielbiasz, nie zwracają na ciebie najmniejszej uwagi. I to nie jest tak, że gdy cały twój świat się wali on nagle przyjdzie, przytuli, pocałuje. Nie. On ma cię w dupie. Jak reszta tego świata. Możesz liczyć tylko na siebie. Tylko co jeśli nie jesteś w stanie racjonalnie myśleć, a dopiero działać? Siedziałam tak skulona, myśląc o życiu przez parę minutek, aż w końcu pozbierałam się, przemyłam twarz zimną wodą i wolnym krokiem ruszyłam na lekcję. Nie chciałam go tam znowu zobaczyć, ale nie miałam wyboru. To była druga rzecz, której nienawidziłam w tym świecie. Nikt nigdy nie pytał się ciebie o zdanie, po prostu wydawano polecenia, które należało wypełniać. Byłam po prostu nikim. Jednym z wielu identycznych ludzi, chodzących po tej Ziemi. Nigdy dla nikogo nie miałam większego znaczenia i pewnie tak już pozostanie. Czasami trudno jest się utrzymać w świecie, w którym musisz dostosowywać się do aktualnych trendów. Weszłam do klasy niezauważona przez nikogo. Usiadłam i czułam na sobie spojrzenia całej klasy. Jedynie Victoria pytała się co chwila czy wszystko okej, a ja potakiwałam głową, pragnąc aby ten dzień dobiegł już końca. Na nieszczęście pani z biologii wezwała mnie do odpowiedzi.
- No Lena, wymień mi różnice między zwierzętami a ludźmi.
- Zwierzęta mają serce.
- A ludzie nie?
- Nie.
Potem nie chciałam już nic więcej mówić, zresztą nie byłam w nastroju. Klasa oczywiście w śmiech, że taka kujonka jak ja czegoś nie umie. Super dzień, nie ma co.
Jedynym powodem do szczęścia był Harry i Louis, którzy wybrali się z nami na miasto po lekcjach. Hazza nawet zostawił swoje plastikowe koleżanki dla mnie. Cały czas obejmował mnie ramieniem, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Muszę przyznać, że czułam niesamowitą satysfakcję patrząc na miny przechodzących dziewczyn, które z pewnością chciałaby być w ramionach Harry'ego, tak jak ja teraz. Chłopak jeszcze co chwilę mnie spychał na bok swoją wielką pupą, przez co ciągle się śmialiśmy. Szczerze mówiąc, parę lat temu nigdy bym nie pomyślała, że on będzie taki popularny. Nawet teraz w to nie wierzę, nie mam pojęcia na co te wszystkie laski lecą. Kiedy rok temu się pocałowaliśmy musiałam myć zęby przez godzinę i zjeść chyba z 20 miętówek, tak niedobrze mi było.
Szliśmy rozmawiając na różne tematy, śmiejąc się, plotkując. Słońce było jeszcze wysoko kiedy kupiliśmy sobie kolorowe żelki i usiedliśmy na starym murku porośniętym gąszczem patrząc na rozciągające się przed nami pole. Dawno temu obiecałyśmy sobie z Victorią, że kiedy już dorośniemy założymy tu nasz mały sekretny ogródek. Ale cóż lata mijają, a ogródka jak nie było tak nie ma. Szkoła pożera nam większość czasu.
- Łap! - krzyknął Louis rzucając we mnie jedzeniem.
- Co... - nie ogarnęłam, przez co dostałam w nos.
- No łap! - Odparł Lou rzucając jeszcze raz. Tym razem piękne to zjadłam.
- Ładny aport. - Zaśmiał się Hazza.
- Chyba ładny rzut! - Zaprotestował Lou.
- Ja ci dam aport! - Rzuciłam się na Hazzę, łapiąc go od tyłu i siadając mu na plecach. Jedynie wśród moich przyjaciół czułam się taka rozluźniona, w szkole nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Victoria się śmiała a Louis jak szalony rzucał we mnie żelkami. Po chwili bitwy zepchnęłam Loczka z murku, przez co wylądował na ziemi, na trawie. Zaczęłam się śmiać, ponieważ jego włosy były zielone, pełne różnych nasionek.
Victoria spojrzała na zegarek:
- Hmmm, muszę spadać. Mama kazała mi być dzisiaj wcześniej w domu. A ty Lenny, masz chyba zajęcia z Zayn'em, c'nie? - Mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
- CO? - Zdziwił się Lou. - Z tym Zayn'em?! - Powiedział to jednak nieco za głośno, bo Harry także usłyszał.
- COOO, chyba  żartujesz! Nie puszczę cię tam! - Tupnął nogą.
- Cicho tam bądź na dole. Nie rozumiesz, ja muszę iść. - Powiedziałam im o rozkazie pani dyrektor. Nie miałam wyboru.
- Hm, to cienko. Zawsze możesz powiedzieć, że nie mogłaś. Myślę, że Zayn nie jest z byt chętny do nauki - rzekł Louis. - Idziemy? Ja też jestem już dzisiaj umówiony!
- Uuuu, z kim? - Victoria zaraz zaczęła się dopytywać.
- Z taką jedną laską. Oczarowałem ją moimi wdziękami. - Odparł Lou z wrodzoną skromnością.
- Chyba moimi! - odkrzyknął Styles z dołu. - Nie zapominaj, że to ja ci ją załatwiłem, więc lepiej tego nie spieprz bo będzie na mnie.
- Jejku, rodzice już dzwonią po mnie! - Vic wyciągnęła telefon z kieszeni i zaczęła coś szybko mówić.
- To jak? - Spytał Louis biorąc plecak z ziemi.
- Ach, nie chcę mi się iść. Tak tu ładnie.... Ja mam jeszcze godzinę do spotkania z nim, nie chcę być za wcześnie.
- Haha, okej, rozumiem cię. Ale w takim razie zostaniesz tu sama?
- Ja z nią zostanę! - Wydarł się Hazza z dołu. Całkowicie o nim zapomniałam.
- Dobrze, kochanie, tylko mi jej tu nie zgwałć!
Harry pokazał mu język, po czym Louis z Victorią udali się w kierunku domu. Machałam im jeszcze długo, zanim zniknęli za zakrętem budynku. Kiedyś mieściła się tam nasza ulubiona cukiernia, ale niestety musieli ją przenieść. My jednak dalej przychodziliśmy w to miejsce.
- To jak? - odezwał się mój loczkowaty przyjaciel.
- Co jak? - spytałam.
- Idziesz tu do mnie czy mam tam po ciebie przyjść?
- Zabrzmiało groźnie. - Uśmiechnęłam się.
- O to chodziło!
Usiadłam na murku,  następnie powoli, powoli zaczęłam się zsuwać, aby w końcu zeskoczyć wprost w ręce Harry'ego.
- Mam cię grubasie!
- No dzięki wiesz. Już staram się przejść na dietę, ale....
- Przecież żartuję. Ścigamy się kto pierwszy do tego drzewa?
- No ja ni.... - Ale nie mogłam dokończyć, bo mój przyjaciel pociągnął mnie mocno za sobą i w dwójkę zaczęliśmy biec. Gdy byliśmy już na miejscu o mało mi płuca nie wypadły, strasznie się zmęczyłam.
- Co tam, nie mamy kondycji? - Skomentował mój wygląd Harry.
- Ha, Ha, Ha - odrzekłam, nie mając już nawet siły się zaśmiać. Zamiast tego położyłam głowę na trawie i wsłuchiwałam się w piękną ciszę, dopóki on nie walnął swego cielska obok mnie.
- Ała, weź uważaj. Zasłaniasz mi słońce - obruszyłam się.
- Oooopss - powiedział ironicznie i położył się na moich brzuchu tak, że już w ogóle nie docierały do mnie jasne promienie zachodzącej gwiazdy.
- Uchh, nie mogę oddychać! - wtedy dopiero zszedł ze mnie i leżeliśmy tak przez chwilę w ciszy. Ale Harry jak to Harry długo nie poleży spokojnie.
- Co to za akcja z tym Zayn'em? Mam mu przywalić?
- Nieee. - Mimowolnie się uśmiechnęłam. - Ja wiem, że ty szukasz tylko pretekstu żeby coś mu zrobić, ale sorry, nie tym razem.
- Szkodaa, no. Ale i tak to zrobię, później. Jestem mu to winien. Co on sobie dzisiaj wyobrażał, podchodzi do nas, jakbyśmy byli jego najlepszymi przyjaciółmi....
- Może starał się być miły?
- Chyba żartujesz? On, miły? Lenny, znam go, on NIGDY nie jest miły i NIGDY nie robi rzeczy bezinteresownie. Czegoś od was chciał i tyle. - Hazza gestykulował zamaszyście, był wyraźnie podekscytowany. Kolejna osoba z lokami, która ma nieco za dużo energii. Mi to osobiście nie przeszkadza, bo dzięki niemu trochę tego pozytywizmu przechodzi na mnie, dodając mi otuchy.
- Haha, ale co my możemy mu dać? My nic nie mamy! - Wzniosłam ręce w niebo.
- Oj tam, oj tam, jak to nic? Mnie masz!
- Hazziątko moje małe!
- Tylko nie małe, no.
- Ale jesteś jak taki mały braciszek, którego nigdy nie miałam.
Cóż, to była prawda. Jestem jedynaczką. I w dodatku tak samo jak Victoria mieszkam tylko z mamą w małym, jednorodzinnym domku. Jest pomalowany na jasny beż. Nasz tata nas zostawił gdy..... po tym gdy mama miała ten straszny wypadek. Motocyklista w nią wjechał... Długo była w szpitalu, ale niestety lekarze nie mogli nic zrobić. Jest teraz niewidoma.  Znaczy się czasami coś tam widzi, ale rzadko. Ojciec najwyraźniej nie chciał mieć ślepej żony, więc szybko wyjechał. Mimo to mama się nie poddaje - codziennie się uśmiecha, normalnie funkcjonuje i nawet dalej maluje. Nie wiem jak ona to robi, ale od zawsze była artystką i dalej jest. Mnie też wychowuje w tym kierunku. Kiedy byłam mała kupiła mi gitarę i nauczyła śpiewać, pokazywała jak odpowiednio trzymać pędzel, jak dobierać barwy....
- Paaaatrz jaki jestem duży! - Harry wstał i zaczął udawać potwora, po czym rozpoczęła się bitwa na łaskotki.
- Dobra, dobraaaa, wygrałaś, tylko mnie zostaw! - To był jego mały sekrecik, taki słaby punkt. Aby ujarzmić tego nadpobudliwego chłopaka trzeba było zastosować łaskotki. Wiedzieli o tym tylko nieliczni i do tej grupki nie zaliczały się plastikowe dziewczyny.
Obydwoje usiedliśmy na ziemi i zaczęliśmy wygrzebywać sobie z włosów kawałki traw i nasion. Jak takie małe małpki. Harry jak zawsze próbował zakręcić moje włosy w loczki, ale raz stworzona sprężynka zaraz się prostowała i powracała do swojego pierwotnego ułożenia.
- Mówię ci już chyba setny raz, nigdy ich nie pokręcisz.
- Zobaczysz, że kiedyś mi się uda!
- Nie sądzę.
- I tak i tak masz ładne, więc uśmiechnij się! - I wyszczerzył się do mnie, po czym spojrzał na swój zegarek.
- No, no, za chwilkę masz z tym debilem lekcje. Odprowadzę cię, co?
- Ok. - Podałam mu rękę i ruszyliśmy wolnym krokiem po nasze plecaki, a następnie w kierunku drogi. Żadnemu z nas wyraźnie się nie spieszyło.

Słońce już niemalże znikało a my dochodziliśmy do małego domku z cegły. Nacisnęłam lekko już wytarty dzwonek ale odpowiedziała mi głucha cisza. Zapukałam delikatnie - ciągle nikt nie odpowiadał.
- Hm, może go nie ma. Spadamy? - spytał Hazza z nadzieją.
- Niee, spróbuj teraz ty.
Harry jak walnął w te drzwi, to myślałam, że je rozwali. Ale tym razem Zayn otworzył - miał bardzo skwaszoną minę gdy zobaczył mojego przyjaciela.
- Nie lubię niezapowiedzianych gości - skomentował Mulat.
- A to szkoda. - Hazza zacisnął zęby i przysunął się bliżej niego. Szybko zareagowałam stając między dwoma wrogami, twarzą do Styles'a.
- Hej, hej, spokojnie. Dziękuje ci, że  mnie odprowadziłeś, możesz już iść. - Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.
- Na pewno dasz sobie radę?
- Tak.
- To trzymaj się i dzwoń jak coś. Z chęcią wpadnę. - Na pożegnanie rzucił mordercze spojrzenie Zayn'owi, po czym odszedł.
- Zapraszam więc. - Chłopak wprowadził mnie do środka. Przede mną rozciągał się długi korytarz. Zayn prowadził mnie wzdłuż niego, a ja rozglądałam się wokół badając pomieszczenie. Ściany wymalowane były na kolor ciemno-zielony, przez co wszystko wydawało się takie smutne i szare. Z lewej strony zobaczyłam kuchnię wraz ze stołem i paroma krzesłami, lecz tylko dwa z nich były odsunięte. Reszta wyglądała na dawno nietknięte. Z prawej natomiast była toaleta, a dalej pokoje - jeden był kogoś, a drugi jego - drzwi były lekko uchylone i mogłam zobaczyć ubrania wszędzie porozwalane, komputer, niepościelone łóżko i parę paczek papierosów.
- Nie wciskaj nosa tam gdzie nie trzeba. - Mruknął i zamknął drzwi tuż przede mną.
- Tutaj. - Powiedział pokazując ręką na duże wejście, za którymi znajdował się salon. Dwie kanapy, fotel oraz telewizor. Na stoliczku do kawy leżały już przygotowane książki.
- O widzę, że jesteś gotowy. - Postanowiłam się wreszcie odezwać.
- Tak, niestety.
- To od czego chcesz zacząć? - spytałam siadając.
- Zależy od czego ty chcesz. - Odparł przysuwając się do mnie bliżej i siadając tuż obok.
- No nie wiem, chemia, fizyka, angielski? - Czułam jak zaczynam się rumienić skrępowana jego bliskością.
- Coś innego miałem na myśli. - Powiedział i zaczął bawić się moimi włosami. Serce biło mi jak szalone a twarz wyglądała jak dojrzały pomidor.
- Nie...ni. nie wiem czy to jest dobry pomysł....
- Ależ tak. - Objął mnie ramieniem. - Zabawimy się, co ty na to?
- Cccoo? - Lekko mnie zszokował, nie byłam pewna do czego jest zdolny.
- Ślicznie się rumienisz.
- Serio?
- Nie, żartowałem. Wyglądasz jak niezły burak. Jakbyś się naćpała. Och, przepraszam, przecież takie kujonki jak ty nawet nie wiedzą co to znaczy.... - Zaczął się lekko śmiać, a ja już nie wiedziałam czy miał to być żart czy nie.
- Doobra... To czego nie rozumiesz? Coś ci wytłumaczyć?
- Hm. - Zamilkł na chwilę. - Czemu jeszcze nie rzuciłaś mi się w ramiona, jakby to zrobiła każda inna dziewczyna?
- Zayn, przestań.
- Nie, serio. Nie lecisz na mnie? Przyznaj się, widzę to po tobie.
Myślałam, że się spalę ze wstydu.
- Przejdźmy do rzeczy.
- Dobra, skoro nalegasz. - Zaczął główkować nad kolejną obrazą w moim kierunku. I wymyślił. - Myślałaś kiedyś o przejściu na dietę? - Rzekł lustrując moją talię wzrokiem.
- Co? To miało być śmieszne? - Starałam się mu jakoś mądrze odpowiedzieć, ale wiem że mi nie wychodziło.
- E e. - Zaprzeczył ruchem głowy, po czym dodał - Żałosne, jak to całe twoje życie.
- Co.... co ty sobie wyobrażasz? Że kim ty jesteś?
- Na pewno kimś lepszym niż ty.
- Że co? W szkole...
- Szkoła to gówno. Nie mówię o niej.
- To o czym?
- O życiu. Taka niby mądra, a tu proszę....
- Możesz przestać? Chcesz się uczyć, czy nie?
- Jasne że nie. Możemy już właściwie skończyć i tak za dużo czasu na ciebie zmarnowałem. Idź lepiej pobawić się w piaskownicy ze swoimi koleżankami. - Parsknął wstając.
Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Ja już nawet nie chciałam jego miłości, pragnęłam tylko akceptacji. Czemu on musiał być taki brutalny wobec mnie, kiedy chciałam mu tylko pomóc? Wykonywałam polecenia pani dyrektor.... Świetnie. Chłopak, który mi się podoba, nienawidzi mnie tak bardzo jak ja go kocham. Pojedyncze łzy zaczęły zbierać się w moich oczach a w gardle miałam już wielką gulę. Korzystając z okazji, że Zayn na chwilę wyszedł, czym prędzej czmychnęłam do wyjścia. Zdążyłam tylko ujrzeć jego głowę wystającą z kuchni i ten okropny, ale zarazem piękny śmiech.... Nie cierpiałam samej siebie, za to  że moje serce wybrało właśnie jego. Gdy wyleciałam na dwór, był już zmierzch. Biegnąc przed siebie pozwoliłam moim łzom całkowicie popłynąć i z całym impetem wpadłam do domu Victorii. Rzuciłam się na jej łóżko. Siedziały tam w dwójkę z Danielle i na mój widok aż oniemiały.
- Lenny, skarbie, co jest? - Danielle pogłaskała mnie po głowie.
- Z.. Za....Zaynn. - Wyszlochałam bardziej w poduszkę niż do nich.
- Wiedziałam. - Victoria zacisnęła dłonie w pięści. - Wiedziałam, że ten cholerny idiota ją zrani. Wiedziałam. Dzwonie do Harry'ego.
Gwałtownie się podniosłam, cała mokra z płaczu.
- Nie!
- Czemu?
- Nie chcę, żeby on mu dowalił z mojego powodu. To nie jest takie ważne. Serio. Pogadam z nim jutro  w szkole.
- Jak to nie jest takie ważne? - Teraz i Danielle się oburzyła. - Zasługuje aby dostać po mordzie! Nikt nie będzie ci tak dokuczał!
- Dokładnie! - Poparła ją Victoria. - A teraz powiedz nam co się stało.
Usiadłam, dziewczyny mnie przytuliły, a ja opowiedziałam im całe nasze spotkanie. Kątem oka dostrzegałam tylko narastającą wściekłość Vic. Gdy skończyłam dziewczyna wybuchnęła:
- Idę do niego. Niech się szykuje. Jak nie od Harry'ego, to ode mnie mu się dostanie!
- Nie, Vic, proszę cię...
- Przestań, Lena. Mi na nim nie zależy, mogłabym go równie dobrze przejechać kosiarką i nie ruszyłoby mnie to. Idę. Wrócę za chwilkę.
Chciałam zaprotestować, ale Danielle mnie mocno przytuliła i jedynie co miałam teraz przed oczami to jej kręcone, ciemne włosy. Siedziałyśmy tak przez dobre parę minut, aż całkowicie się uspokoiłam. Potem zrobiłyśmy sobie kakao i oglądałyśmy książki, które Vic miała na półce. Same romanse i kryminały. O wiele lepiej się poczułam. Gadałyśmy się i śmiałyśmy przez dość długi czas, aż zaczęłam się martwić co moja przyjaciółka może tak długo u niego robić.... Zrobiło się już całkowicie ciemno.
Nagle przez drzwi wpadła Victoria i usiadła na łóżku.
- Wszystko ok? - Zaczęła Danielle.
- Właśnie, długo cię nie było... Mówił coś? - Spytałam.
- Tak.... Nie.... Nie ważne. To znaczy niezbyt wiele mówił. Ochrzaniłam go, ale wiecie, Zayn jak Zayn wiele się nie przejął.
- Nic a nic nie powiedział?
Victoria tylko pokiwała głową i poszła do łazienki. Popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczym wzrokiem z Danielle, ale przez cały wieczór nie udało się wycisnąć ani słowa z naszej koleżanki. Była jakaś taka niema i nieobecna.... Pytanie tylko, co takiego zdarzyło się u Zayn'a.....


_________________________________________________________________________________



Tak więc oto mamy dwójeczkę. Jest to po części ciąg dalszy wprowadzenia, można tutaj poczytać nieco o codziennym życiu naszych bohaterów, które jak widzicie nie jest takie łatwe.
Robię teraz przerwę i wracam dopiero w przyszły czwartek, ponieważ jak wszyscy trzecio-gimnazjaliści mam dość ważny test za tydzień. :( Muszę przyznać, że zaczynam się go trochę bać, nie mam pojęcia, czego mogę się spodziewać.

Piszcie co sądzicie o fabule i poszczególnych bohaterach, komentujcie! :)
+ Jeśli czytacie kliknijcie 'tak' w sondzie obok. To bardzo ważne dla mnie.

Dziękuje za wszystko i lecę zakuwać. Trzymajcie kciuki! <3

xoxo
Mika




Lena i Harry. :)



"Love me
Hate me
Kiss me
Kill me"   




czwartek, 12 kwietnia 2012

Chapter 1

--Czasy obecne--

{Zayn}

- N-i-e dasz rady.
- Dam.
- Jasne, jasne. Laski cię nie lubią stary, sorry. Nie dasz!
- Nawet nie dałeś mi szansy spróbować.
- Bo i tak zawalisz.
- Założymy się?
- Okej, o co chcesz?
- A co masz mi do zaoferowania?
- Ty dobrze wiesz. - Chłopak mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- Tak więc przyjmuję. Przygotuj się na porażkę.
Obdarzyłem Rick'a uśmiechem. Myślał, że nie dam rady. Ja Zayn Malik miałbym się poddać. Nic mnie nie powstrzyma przed osiągnięciem celu. Nic i nikt. Spojrzałem leniwie na zegarek, była już 9. Cholera, za pięć minut kończy się lekcja. Muszę wracać do szkoły, bo inaczej zauważą, że mnie nie ma. Dwie godziny matmy minęły nam miło na siedzeniu za szkołą i piciu piwa.
- Zbieramy się. Zaraz lekcja.
- Okej.
Niechętnie podnieśliśmy się i ruszyliśmy w stronę budynku. Słońce przedtem schowane za chmurami, teraz wreszcie wyszło na zewnątrz. Przeszliśmy przed dziurę w płocie i weszliśmy na plac przed szkołą. Nagle z budynku zaczęli wybiegać uczniowie w grupkach wraz z nauczycielami. Wyglądało to dość podejrzanie.
- Co się tu dzieje? - spytał mnie Rick.
- Ta, bo ja na pewno wiem. Nie miała być dzisiaj jakaś akcja czy coś?
- A tak, próba przeciwpożarowa.  - Uśmiechnęliśmy się do siebie. No, teraz to na pewno już nie będzie problemu. Wmieszamy się w tłum rozwydrzonych nastolatków i nikt nas nie zauważy. Z tymi pozytywnymi myślami ostatni raz zaciągnąłem się i wyrzuciłem papierosa na ziemię. Rozeszliśmy się w różnych kierunkach, a ja zabrałem się za wykonywanie zadania.

{Lena}

Pod koniec matematyki zadzwonił alarm przeciwpożarowy. Na początku nikt nie rozumiał o co chodzi, do póki nauczycielka nie krzyknęła, że musimy opuścić szybko szkołę. Wszyscy zaczęli krzyczeć z radości, tylko nie ja i Victoria. Właściwie to nawet lubiłyśmy szkołę, szczególnie matematykę, która szła nam jak z płatka. Prawdopodobnie był to główny powód przez który nie miałyśmy zbyt wielu przyjaciół. Nie zapraszali nas na imprezy, bo nie byłyśmy 'fajnie', co w potocznym języku znaczy tylko tyle, że nie pijemy,  nie jaramy, oraz nie całujemy się ze wszystkimi dookoła. Ale nam to nie przeszkadzało, nie chciałybyśmy być takie jak te wszystkie plastikowe dziewczyny. Nasz świat ograniczał się do nas dwóch, nauki i internetu - i było nam z tym bardzo dobrze. Wychodząc spostrzegłam uciekające w szpileczkach szkolne lalusie - 3 największe sławy naszej szkoły - Amber, Kimberly oraz Jennifer. Wyglądały niemalże identycznie i były czystym złem. Mózgiem tej grupy była Amber, chociaż trudno nazywać ją mózgiem, którego w ogóle nie miała. Raz na lekcji stwierdziła, że przecież jej komórka mogłaby równie dobrze działać bez baterii jak i z. Chłopców oczywiście to śmieszyło i jakoś nikt oprócz nas nie dostrzegł jak bardzo są żenujące ich wypowiedzi. Boże, ten świat schodzi na psy, naprawdę, nie zdziwiłabym się jakby w przyszłości dowodziły nami takie armie plastików.
Obok nich, nieustannie próbując je poderwać pojawił się nasz szkolny casanova - Mr. Harry Sexy Loczek, który swoimi uwodzidzielskimi zielonymi oczami i ogromną szopą loków na głowie oczarowywał laski. Tuż za nim szła dwójka jego kumpli - Josh i Jack, jednak nie dorównywali wdziękiem swojemu koledze.
Następnie pod murem stały emo laski, pijąc coś z butelki, pewnie jakiegoś red bulla albo coś takiego, bo one nic innego nie tykają. Są chude jak patyki, bo prawie nic nie jedzą, za to piją tylko te świństwa. Nagle gwałtownie odwróciłam głowę, bo Victoria złapała mnie za rękę chcąc coś pokazać.
- Paaatrz - powiedziała wskazując palcem na ścianę po drugiej stronie budynku.  - Widzisz? Stoi tam Rick i Derek, nasi bad chłopcy, ale bez twojego Zayn'a.
- Jakiego mojego? - Oburzyłam się. Może trochę mi się podobał, ale nie musiała go zaraz nazywać moim. - Poza tym nie obchodzi mnie to.
- Jasne, jasne! - Mrugnęła do mnie. Swoją drogą ciekawe gdzie się ten Zayn podziewał... Pewnie znowu zwiał z lekcji. Nie ważne zresztą.
- Haha, mów co chcesz, Lenny, my i tak znamy prawdę! - Przytuliła mnie Danielle, moja druga najlepsza przyjaciółka. Zastanawiałam się czasami, czemu kumpluje się z takimi nieciekawymi dziewczynami jak my, podczas gdy ona może mieć co chce. Wysoka, chuda, z pięknym kręconymi włosami. Aha i jeszcze w dodatku była dziewczyną najbardziej popularnego chłopaka w szkole - Liam'a. Idealnie do siebie pasowali - ona była cheerlederką, a on kapitanem szkolnej drużyny futbolowej. Wyglądali uroczo razem. Musiała być cholernie zazdrosna widząc zawsze Liam'a otoczonego wianuszkiem dziewcząt... Mnie do niego nie ciągnęło. Za to Victorię tak. I to bardzo. Kiedyś była w nim zakochana po uszy, teraz trochę jej przeszło, odkąd jej najlepsza przyjaciółka (Danielle) się z nim związała. Wiadomo, chłopak przyjaciółki jest tabu.
Minęłyśmy śmiejących się Niall'a, jego kumpla Ben'a i najlepszą przyjaciółkę Lizzie. Oni zawsze mieli dobry humor. Ciekawiło mnie, że ta dwójka chłopaków nie zakochała się jeszcze w Lizzie. Ona była naprawdę ładna, miała chude nogi i zgrabną pupę. Ale najwyraźniej woleli ją jako przyjaciółkę. Westchnęłam. Fajnie mieć takich dobrych kumpli. Chociaż w sumie ja też takich miałam... Niby kumplowałam się z Harry'm już od dziecka.... Ale teraz, gdy przyszliśmy do szkoły, wszystko się zmieniło  - on żyje imprezowym trybem życia, a ja nauką. Został nam jeszcze Louis. On był jak brat. Zna się z Victorią od małego, a ja do nich dołączyłam. Opiekował się tą dziewczyną, gdy tej zabrakło ojca....
- Hej, laseczki dupeczki! - zawołał nasz brat z daleka. Zawsze umiał nam poprawić humor.
- Co tam, Louie? - spytała Vic. - Jak anglik? Zdałeś?
- Śpiewająco moja droga!
- Gratulację stary! - Uścisnęła go.
Stałam trochę z boku, bojąc się odezwać. W końcu tak jakby to ja się do nich przyczepiłam i czasami było mi tak głupio, bo bałam się, że Louis jest na mnie zły, że mu zabieram Victorię.
- Co tak nic nie mówisz, Lenny?  - odezwał się do mnie.
- A tak jakoś... - Nigdy nie byłam mocna w słowach, zawsze wolałam słuchać innych ludzi.
- Rozchmurz się! Patrz co mam, wyskoczyliśmy do tego nowego stoiska obok szkoły, gdzie sprzedają kolorową lemoniadę! - mówiąc to podał mi kubek pełen jakiejś kolorowej mazi. Spróbowałam i było naprawdę pyszne!
- Mmm, dobre to! - Skomentowałam, po czym Victoria zaraz wzięła to ode mnie aby spróbować.
- No, no, całkiem, całkiem. - Victoria była wegetarianką oraz nie tolerowała żadnych niezdrowych rzeczy. Dlatego też gdy chciałam sobie zjeść batona, musiałam to robić w ukryciu przed nią.
- Dajjj mi też! - Danielle rzuciła się na nią, wylewając pół napoju. Ona była najbardziej zwariowana z nas wszystkich, prawdopodobnie przez te loczki. Za bardzo jej się głowa nagrzewała.
- Ej, patrz co robisz! Och nie, mój biały t-shirt! - Załamała się Vic.
- Och nie, nie, co ty teraz zrobisz? - Zaczął ją naśladować Harry, który właśnie przyszedł. Dał mi buziaka w policzek po czym przywitał się z innymi, a na końcu klepnął Louis'a w tyłek  i rzekł:
- Co tam ziomie? Jak wytrzymujesz z tymi wszystkimi laskami tu, hm? Idziesz na wiele frontów? - Wyszczerzył się.
- No co ty, ja mam taki urok osobisty, że one same do mnie lecą, nie muszę za nimi biegać,  jak co poniektórzy. - Spojrzał kątem oka na przyjaciela. Hazza prychnął. Louis nie popierał stylu życia Harry'ego, ale za to bardzo dobrze się dogadywał z Loczkiem. Byli najlepszymi przyjaciółmi od dawien dawna.
- Ha ha, bardzo śmieszne. - Odgryzł się zielonooki.
- Idę do Liam'a, chyba mnie woła. - Rzekła Danielle znikając w tłumie i po chwili całując już swojego chłopaka. Widziałam tylko smutny wzrok Victorii, ale przecież nie mogłyśmy nic zrobić.... Chłopcy stali zagadani, gdy nagle znikąd pojawił się Zayn, podchodząc do nas. Wszyscy zamilkliśmy.
- Co tam? - Uśmiechnął się. Wow, po raz pierwszy widziałam jego zęby. Zawsze stał taki sam, smutny, nie śmiał się.... Moje serce zaczęło nieco szybciej bić.
- A dobrze.... Czego tu szukasz? - spytał Louis nie chcąc dopuścić do głosu Harry'ego, ale było już a późno....
- Spierdalaj stąd, nikt cię tu nie chce.
- Nie mówiłem do ciebie dzieciaku. -Odparował mulat.
- Nie obchodzi mnie to, frajerze.
Patrzyłam na to z niesmakiem, bałam się tego, że się pobiją. Harry i Zayn nienawidzili się, i to bardzo, bardzo. Byli swoimi przeciwieństwami, jak...  ogień i woda, jak dzień i noc. Gdy tylko stawali na swoich drogach, zawsze dochodziło do zwady. Louis odsuwał delikatnie Hazzę od tego drugiego, ale Styles nie dawał za wygraną.
- Powiedziałem spadaj, albo ci przyjebię. - Hazza nie szczędził słów.
- Wyluzuj, nie do ciebie mam sprawę.  - Odpowiedział i zaczął iść w naszym kierunku! Już myślałam, że do nas zagada, gdy w ostatniej chwili ten odwrócił się w kierunku mojej przyjaciółki.
- Hej Victoria, jak tam matma? Coś mnie ominęło? - I posłał jej ten swój łobuzerski, lekko szyderczy uśmiech. Ile ja bym dała, żeby to do mnie się tak uśmiechnął... Za to na Victorii nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
- Nic a nic co by ciebie interesowało. - Odparła sucho. Malik coś tam mruknął pod nosem po czym poszedł dalej, wyciągając z kieszeni papierosa. Zastanawiałam się ile jeszcze będziemy tu stali, zanim nam pozwolą wrócić do szkoły.....
Jak na życzenie zaczęto nas wołać z powrotem do środka. Z pięknego, oświetlonego słońcem podwórka znowu musimy wchodzić do tych ciemnych, smutnych klas... Gdy już siedziałam w ławce z Victorią do naszych uszu dobiegł nieco schrypnięty głos pani dyrektor, która mówiła przez głośniki:
- Bardzo proszę Lenę Mellark do siebie. Ważna sprawa. Natychmiast.
- O co chodzi? - szepnęła moja przyjaciółka.
- Nie mam bladego pojęcia... - Odparłam i ruszyłam posłusznie do gabinetu.

_________________________________________________________________________________

Cienki jest, ja to wiem.
Ale musiałam taki napisać, żeby nieco wprowadzić was w charakter poszczególnych postaci. W następnym pojawi się akcja, nowe znajomości, przygody.... ;)
Generalnie głównymi bohaterkami są Lena i Victoria, ale będę pisać z różnych punktów widzenia, aby nieco to urozmaicić.

Było 15 komentarzy (a nawet więcej! :O), tak więc jest i nowy rozdział. Więcej już was szantażować nie będę. : )
Dziękuuuuje Wszystkim, którzy tu weszli, przeczytali ten prolog i są dalej ze mną. <3
Mam tylko pytanie, czy wszystko jest w miarę jasne, czy może za szybko, za bardzo pogmatwanie piszę? :\ Jeśli tak to piszcie, zaraz się poprawię. :)


xoxo
Mika







"I'll be there for you
When the rain starts to pour
I'll be there for you
Like I've been there before
I'll be there for you
'Cuz you're there for me too..."

FRIENDS  

wtorek, 10 kwietnia 2012

Prolog.


--10 lat temu--

{Victoria}

To były wyjątkowe Święta. Po raz pierwszy mieliśmy je spędzić je u babci i już nie mogłam się doczekać aż tam dojedziemy. Babcia mieszkała w dużym mieszkaniu, który został jej po śmierci dziadka. Nie chciała się przeprowadzać do naszego domu, bo uznała że ma zbyt dużo wspomnień z jej poprzednim miejscem zamieszkania. Odwiedzaliśmy ją często, nawet czasami odbierała mnie z przedszkola. Tego dnia czekała na nas już z gotowym obiadem, podczas gdy my nieudolnie próbowaliśmy się przedrzeć przez burzę ciągle padającego śniegu. Płatki spadały z nieba i spadały, jakby nigdy nie zamierzały przestać. Rodzice byli zdenerwowani bo nic nie widzieli na drodze, ja natomiast patrzyłam zafascynowana na ten biały świat. Ulice były puste, drzewa ogołocone, a wszelakie żywe stworzenia szczelnie okryte, aby nie zmarznąć. Odwróciłam głowę w kierunku przednich siedzeń słysząc w radiu mój ulubiony przebój. Zaczęłam sobie podśpiewywać, gdy nagle ujrzałam na jednym z siedzeń pająka. Właściwie to był pajączek ale śmiertelnie się go przeraziłam. Wydałam z siebie cichy pisk, na co zaraz mama odwróciła się pytając o co chodzi. Pokazałam jej owe zwierzątko, a ona tylko westchnęła i odparła, że przecież jest ono niegroźne. Ja jednak nie ustępowałam i  błagałam aby go zabrała stąd. Po chwili mama wreszcie ustąpiła i przeniosła pół swojego ciała na tył samochodu w celu unieszkodliwienia mojego wroga. Odsunęłam się jak najdalej aby zrobić jej miejsce do działania. Ona zaczęła zajmować się pajączkiem a tata spoglądał tylko co chwilę na nas. Musiało mu być trochę niewygodnie, kiedy mama tak się nachylała nade mną, ale akurat nie miało to dla mnie większego znaczenia. 
W pewnym momencie poczułam gwałtowne szarpnięcie autem, tata zaczął coś tam przeklinać, mama upadła na swoje siedzenie i.... zaczęliśmy sunąć. Nie wiem po czym, prawdopodobnie po lodzie, sunęliśmy. Trwało to dosłownie parę sekund, po czym zobaczyłam dwa szybko zbliżające się do nas światełka. Usłyszałam głośnie trąbienie, a następnie nastała chwilowa całkowita jasność i.... długa ciemność. 

Obudziłam się leżąc w białym łóżku, a nade mną stała mama i parę innych pań w fartuszkach. Myślałam, że jestem w kuchni lub jakiejś stołówce, np takiej w jakiej jadałam obiady w przedszkolu. Ale gdy się nieco lepiej rozejrzałam zrozumiałam, że jestem w szpitalu. Widziałam go na wielu obrazkach, często również pojawiał się w telewizji, ale nigdy tak naprawdę nie byłam wewnątrz. Mój wzrok napotkał okno, z którego wąska struga światła wlatywała do pomieszczenia i zatrzymywała się na smutnych oczach mamy. Nie wiedziałam co się dzieje, wiedziałam tylko, że coś jest nie tak. 
- Mamusiu? - powiedziałam i uśmiechnęłam tak szeroko jak tylko umiałam, w nadziei, że mama odpowie mi tym samym. Ona jednak tylko spuściła głowę i mocniej złapała mnie za rączkę. 
- Co się dzieje? - spytałam tym razem panie w fartuszkach.
- Miałaś wypadek. Ty i twoi rodzice. - Odparła jedna z wielkim kokiem na głowie. 
- Tak, ty i pani... tzn. mamusia przeżyłyście, a .... - W tym momencie przerwała jej moja mama. 
- Wystarczy, sama jej to powiem. - Spojrzała groźnie na panie, które zaraz wyszły zostawiając nas same. Nie rozumiałam nic, nie chciałam rozumieć. 
- Victoria... Kochanie.... Myszko... Wiesz, już chyba nie zobaczymy tatusia.....
- Dlaczego? Musiał wyjechać? - spytałam wciąż z nadzieją w głosie, chociaż mój mózg podpowiadał mi prawdę. 
- Nie skarbie. Tatuś... On nie żyje. - Z oczu mamy pojedynczo zaczęły się wylewać łzy, tak samo z moich. Jednak mózg miał rację. Nie ma go. Nie ma taty. Nie ma i nie będzie. Już nigdy. Przytuliłam mamusię z całej siły, ponieważ widziałam jak cierpi i domyślałam się, że odczuwa to samo co ja. 
- Ale nie martw się.... Damy sobie radę.... Tatuś chciałby abyśmy były silne... - Rzekła i lekko się uśmiechnęła. 'No nareszcie' pomyślałam i uśmiechnęłam się też. A potem już siedziałyśmy w dwójkę wtulone w siebie dopóki nie nastał całkowity wschód słońca. 
Przez cały dzień musiałyśmy zostać w szpitalu. Co chwila przychodzili nasi znajomi składać nam jakieś życzenia, które mama nazywała 'kondolencjami'. Nie odzywałam się zbytnio, mówiłam tylko dziękuje, przytulałam wszystkich i dostawałam mnóstwo całusów od starszych pań. Każda była inaczej wyperfumowana, tak że zaczęło mi się już pomału kręcić w głowie. Nagle wśród gości ujrzałam jedynie znaną mi osobę - Louis'a. 
- Vic - podszedł do mnie łapiąc mnie za łapkę. - Czemu tu jest wszędzie tyle ludzi? Co się dzieje? Pytałem się rodziców, ale oni nie chcą mi powiedzieć. - Zrobił smutną minkę. 
- Wiesz.... Bo mojego tatusia już nie ma. 
- Jak to nie ma? - Lou starał się zrozumieć ale nie mógł. Zupełnie jak ja na początku. - Wyjechał? Porwali go kosmici? - Otworzył szeroko oczy.
- Nie głuptasie. Kosmici porywają tylko krowy, mówiłam ci już. On.... chyba umarł. Poszedł o tam - Wskazałam palcem na sufit.
- Niebo - Powiedział.
- Tak. - Odparłam i usiadłam sobie w kącie, zmęczona tym ciągłym staniem. Chłopak usiadł koło mnie przytulając jednocześnie. 
- To niefajnie. Gdybym mógł ściągnąłbym ci go z powrotem ale nie mam żadnego statku aby tam polecieć.
- Dzięki, Lou. Ja też bym go ściągnęła. To takie dziwne, nie mogę go zobaczyć i wiem, że już nigdy nie będę mogła... Ani się z nim pohuśtać, ani pobawić, zjeść kolacji....
- Będę z tobą siedział przez cały czas, obiecuje. Dopóki nie wymyślimy jak go sprowadzić na dół, dobrze?
- Dobrze. - Powiedziałam i położyłam głowę na jego ramieniu. Jednak nic nie wyszło z naszych planów bo po chwili lekarze oznajmili, że wszyscy muszą wyjść, bo czas się skończył. Byłam bardzo zła, że w ogóle jest jakiś 'czas'. Przecież ja mogę spotykać Louis'a kiedy tylko chcę i jak długo mi się podoba! I nie będzie mi jakiś pan w fartuszku i okularach tego zabraniał. Powiedziałam to wszystko na głos, za co mama na mnie groźnie spojrzała, a pan tylko się uśmiechnął i kontynuował wyganianie gości. Potem musieli nas jeszcze parę razy zbadać, a jutro pójdziemy sobie wreszcie do domku i wrócę do moich lalek. Nikt ich nie doglądał, na pewno są już brudne. Tak samo jak moja farma - boję się, że zwierzątka zachorują z głodu. Mama pozwoliła mi zadzwonić do Louis'a, który mi powiedział, że z moimi zwierzątkami wszystko w porządku. Tak uspokojona zasnęłam po dniu pełnym wrażeń w ramionach mamy. 

Obudziłam się w środku nocy i za nic nie mogłam zasnąć. Liczyłam barany na niebie i nawet sobie w myślach śpiewałam kołysankę, ale nic. Powodem był brak Pana Pandy obok mnie. On zawsze mi pomagał zasnąć. Ale teraz go tu nie było. Po chwili usiadłam na łóżku, wyswobodzona z objęć mamy. Rozejrzałam się po pokoju. Wszędzie panowały ciemności, tylko przy biurku paliła się malutka żaróweczka. Znudzona tym ciągłym nic nie robieniem poszłam w jej kierunku. Na blacie znalazłam mapkę szpitala ze wszystkimi piętrami i pokojami. Zaciekawiona usiadłam po cichutku na krześle (co nie było takie łatwe, bo krzesło było dość wysokie) i zaczęłam ją oglądać. Wszystko było takie czarno-szaro-białe, żadnych kolorów. Straszne miejsce, ten szpital. Wtedy w oczy rzuciło mi się słowo, które gdzieś już widziałam. Kostnica. Znajdowała się na piętrze -1. Szukałam w głowie jakiegoś skojarzenia, ale nic nie mogłam sobie przypomnieć. Nagle to do mnie dotarło - słyszałam to słowo w jednym z filmów, który po kryjomu oglądałam z rodzicami. Znaczy się oni mi tego nie pozwalali oglądać, dlatego siedziałam schowana za kanapą. W tejże filmowej kostnicy było dużo wózków, a na nich coś przykryte prześcieradłami. Gdy jeden z bohaterów odkrył to coś okazało się, że był to człowiek. Wtedy nie mogłam tego zrozumieć, ale teraz jakby wszystko układało się w całość. Oznaczało to, że tam jest tatuś. Strasznie chciałam go zobaczyć, ale mamusia i inne panie powtarzały, że jego już nie ma. Ale jednak był. Był tam, w kostnicy, na piętrze -1. Musiałam się tam tylko jakoś dostać. Zresztą i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Cichutko jak myszka zeszłam z krzesła i na paluszkach wyszłam z pokoju. Z prawej strony widziałam jakieś malutkie światło - to pewnie od tej pani co siedziała przy wejściu za stołem. Na szczęście ona mnie nie widziała, bo byłam za rogiem. Ruszyłam w lewo, w kierunku widny. Delikatnie nacisnęłam przycisk, czekając aż się pojawi. Dookoła mnie było strasznie ciemno, ale o dziwo w ogóle się nie bałam. Weszłam to maszyny i wybrałam piętro -1. Wiedziałam jak się to obsługuje, bo razem z rodzicami mieszkaliśmy kiedyś w takim budynku z windą. Zresztą często nią jeździłam gdy byłam u babci. Mknęłam sama na dół, w pustej windzie. Gdy już dojechałam drzwi się otworzyły a moim oczom ukazał się ciemny korytarz i gdyby nie malutkie lampki na suficie zapewne nic bym nie widziała. Szłam mijając kolejne pokoje, aż wreszcie dotarłam - wielkie drzwi z napisem kostnica wyrosły nagle tuż przede mną. Nadszedł ciężki moment - nie mogłam dosięgnąć do klamki. W końcu po wielu próbach wspięłam się na paluszki tak wysoko jak umiałam i nacisnęłam, a wrota otworzyły się ukazując samą ciemność. 'Znowu' pomyślałam, szukając po omacku czegokolwiek, co mogłoby zapalić światło. Przez te poszukiwana odsunęłam się od drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem. Podskoczyłam ze strachu, serce zaczęło mi szybciej bić. Chyba zaczynałam się bać. Ale zacisnęłam łapki w piąstki i szłam dalej w tej czarnej otchłani, aby znaleźć tatusia i ostatni raz się z nim pożegnać. W pewnej chwili poczułam coś w kieszeni. Przypomniałam sobie, że mam tam małą grę z McDonalda. Wyjęłam ją a na ekranie pojawiło się kolorowe światełko i napis 'start'. Oświetliłam sobie tym czymś pokój i .... zamarłam. Wyglądało to jeszcze gorzej niż w filmie. Dookoła mnie leżały wózki poprzykrywane prześcieradłami. 'Jak mam znaleźć tatusia? On może być wszędzie!' myślałam. Nie pozostawało mi nic innego jak sprawdzić wszystkie. Zaczęłam pomału odkrywać pierwszy wózek i ujrzałam tylko kawałek ręki, kobiecej ręki. Szybko zasłoniłam i ruszyłam dalej. Ręka mi drżała gdy podnosiłam następny biały materiał. Tym razem była to noga. Ale nie tatusia, poznałam od razu. Gdy zabierałam się do trzeciego odkrywania usłyszałam cichy szelest. Nie zdążyłam się jednak obrócić a coś chwyciło mnie za rękę i gwałtownie pociągnęło.... 'Zombie' pomyślałam. 'Trup ożywił się i chce mnie zabić!' Krzyknęłam nie mogąc już dłużej tłumić swoich emocji i wtedy blask latarki oślepił moje oczy.
- Przestań się drzeć, dziecko - usłyszałam szorstki głos mężczyzny w garniturze. - Co ty tutaj do cholery robisz? W środku nocy, sama w kostnicy? 
- Szuu... uu...kaam tat...uu...tatusia - odparłam kuląc się i bojąc.
- Tatusia? - Mężczyzna jakby nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. - Nie ma go tutaj. Wychodzimy. - zakomendował i  nawet nie zapytał mnie o zdanie. Moja ręka cała drżała gdy ciągnął mnie w kierunku wyjścia. Tam stało już dwóch innych panów, chyba lekarzy, którzy odprowadzili mnie do mamy. Była ona cała podenerwowana i zła gdy o wszystkim usłyszała, a ja strasznie głupio się czułam, bo nie dość, że ją zawiodłam to jeszcze nie odnalazłam tatusia. Przez resztę nocy na warcie stała pani pielęgniarka a pokój był szczelnie zamknięty, abym już nic podobnego nie próbowała robić. 
Rano zjadłyśmy śniadanie i udałyśmy do domu. Przez całą drogę mama ani słowem nie skomentowała mojej wczorajszej akcji. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć czy nie... Gdy dotarliśmy na miejsce był tam już Louis z rodziną. Pomogli nam wszystko uporządkować w domu, co chwila przytulali mnie i mamę. W końcu pozwolili mi i Lou zostać samym w moim pokoju. Sprawdziłam wszystkie zabawki, przebrałam się w czyste ubranka i usiadłam koło przyjaciela na łóżku. Opowiedziałam mu całą wczorajszą historię a gdy doszłam do momentu z kostnicą on złapał mnie za rękę. 
- Nie bój się. Nie było aż tak źle, mówię ci.
- Znalazłaś w końcu tatę? - spytał.
- Nie. Ten dziwny pan mnie zatrzymał. - Opuściłam smutno główkę. 
- Nie martw się. Tata powiedział, że przez trochę możemy z wami pomieszkać, więc od dzisiaj będziemy wspólnie myśleć jak ściągnąć twojego tatę z powrotem na dół. Nawet narysowałem już plan naszej maszyny. - Mówiąc to wyciągnął z plecaczka rulonik papieru i rozłożył go pokazując mi jego szkic. Był naprawdę doskonały, od zawsze wiedziałam , że Louis będzie projektantem. Jeszcze przed wypadkiem zawsze to on konstruował mi całe domki dla lalek, ja tylko budowałam. Albo razem rysowaliśmy tory dla aut wyścigowych....  Składaliśmy zamki z klocków Lego.... Teraz byliśmy zajęci rozmową o rysunku, gdy nagle przerwała nam nasza mama, mówiąc że czas na obiad. Przez resztę dnia bawiliśmy się, nie rozmawiając w ogóle o moim tatusiu. Czasami tylko widząc jak tata Lou głaszcze go po głowie, napływała mi łza do oczu a w środku czułam ogromną pustkę.
Następnego dnia odbył się pogrzeb. Strasznie nas wystroili, dali mi ładną, białą sukienkę, a Louis'a ubrali w garnitur. Mówił, że jest strasznie nie wygodny i ciasny, i nie można w nim biegać. Przytaknęłam, bo ja tak samo czułam się w tej sukience. Podczas pogrzebu jakoś wcale mi się nie chciało płakać. Trzymałam tylko z jednej strony mamę za rączkę, a z drugiej babcię, która od tego czasu miała mieszkać z nami. Po całej uroczystości mama zorganizowała jakiś duży obiad dla wszystkich; Louis powiedział, że to jest stypa. Ale nie ważne jak to się nazywało, grunt, że mogliśmy się pobawić na łące która była obok restauracji. Nareszcie był trochę spokoju.... Cieszyłam się, że mój tatuś też ma już spokój, nie będzie się już musiał niczym martwić. Jak tylko robiło mi się smutno, Louie mnie przytulał i dawał łapkę na serduszko, przypominając, że tam od zawsze i na zawsze będzie tatuś. 


_________________________________________________________________________________


Witam. Wracam z nowymi siłami, nowymi pomysłami i nowym opowiadaniem.
Pojawił się już Louis, na razie jako mały chłopczyk, ale w następnym rozdziale będą już wszyscy chłopcy w dzisiejszych czasach, w normalnym dla nich wieku. Nie będzie to jednak opowiadanie o ich karierze, o X Factorze, o fanach i koncertach. Będę tu przedstawiała ich typowe szkolne perypetie, co nie znaczy jednak, że będą one mnie ciekawe.

Dziękuje Wszystkim, którzy tu zawitali i proszę komentujcie i nie zostawiajcie mnie. :)
Mam nadzieję, że Was nie zawiodę. 

Tylko ten jeden jedyny raz stawiam wymaganie :

15 komentarzy - Ciąg dalszy

ponieważ muszę mieć pewność, że jest dla kogo pisać. 
Nie zakładam nowego bloga, gdyż sądzę, że równie dobrze mogę pisać tutaj, a i wam będzie łatwiej -  nie będziecie musieli mnie szukać pod żadnymi nowymi adresami. :]

Jeszcze raz bardzo dziękuję i zapraszam do komentowania! :D
+ Piszcie co sądzicie o nowym wyglądzie bloga. ;)

Buziaki <3
Mika



Louis i Victoria. 




Let's feel the freedom.

Witam Was ponownie. Wracam z nowym opowiadaniem, zupełnie innym niż poprzednie.

Wyobraźcie sobie, że nie ma zespołu One Direction. Nie ma tłumu krzyczących fanek, nie ma tras koncertowych....
Ale jest za to 5 zwyczajnych chłopaków z zupełnie innymi charakterami i poglądami na świat. Spotykają się w jednym mieście, w jednej szkole, aby tam przeżywać przeróżne przygody, pierwsze miłości, poznawać przyjaciół i wrogów, mieć wzloty i upadki i po prostu żyć, ciesząc się każdą chwilą.

Jesteście na to gotowi? Jesteście gotowi aby obserwować bacznie ich poczynania i widzieć jak radzą sobie z trudami szkolnego życia? Jeśli tak, zapraszam na powyższy prolog. :)

xoxo
Mika




PS: Piszcie co sądzicie o nowym wyglądzie bloga! :{)

piątek, 6 kwietnia 2012

Rozdział 15, wersja 2 - Rozdzieleni między dwoma różnymi światami....

UWAGA!
Drogi Czytelniku czytasz teraz wersję ze złym, smutnym zakończeniem, jeśli masz ochotę przeczytać tą nieco weselszą, zapraszam (różnią się one drugą połową) - http://lovejoylaughter.blogspot.com/2012/04/rozdzia-15-wersja-1-razem-przez-zycie.html


{Carol}

Sam nacisnęła delikatnie klamkę drzwi swojego domu i obydwie weszłyśmy do środka. Na szyję zaraz rzuciła mi się Emma i Stacy.
- Carool! Gdzie wyście zniknęły z Sam? I jeszcze ty nie odbierałaś telefonów!
- Przepraszam, ale już jestem, cała i zdrowa, wszystko jest w porządku.
- A Liam i Louis? O czym oni tak gadali? - Dopytywała się Stacy.
- Ach, nic takiego, musieli sobie parę rzeczy wyjaśnić. - Odpowiedziała za mnie Sam. - Dobra, może niech teraz Caro idzie się ogarnąć do łazienki i zaraz urządzimy sobie jakiś babski wieczór!
Posłałam jej wdzięczne spojrzenie, bo gorąca kąpiel to było właśnie to, czego najbardziej teraz potrzebowałam. Emma pożyczyła mi swoją oczojebną, różową koszulkę i jakieś krótkie spodenki. Idąc do łazienki słyszałam jeszcze jak Stacy z Emmą skakały po pokoju ciesząc się na ten wieczór. Hahaha, jakie głupki. Ale cieszę się, że są przyjaciółkami. Łazienka była przesycona zapachem lawendy, która stała na parapecie. Oprócz tego wyczułam także perfumy Sam - były malinowe. Na umywalce leżał mój ręcznik - zabrałam go, przy okazji przeglądając się w lustrze - wyglądałam jak potwór. Rozczochrane włosy i rumieńce na twarzy, jeszcze byłam jakaś taka niedospana. Ruszyłam w kierunku wanny, oglądając wzorki na ścianie - była tam namalowana cała rafa koralowa  i mnóstwo ryb, a nawet gdzieniegdzie delfiny wyskakiwały ponad wodę. Napuściłam mnóstwo wody do wanny, a gdy w końcu do niej weszłam, ciepło rozeszło się przyjemnie po całym moim ciele. Czułam uspokajające falę wody delikatnie obmywającą moje ciało. Nagle wszystkie problemy przestały istnieć, świat wydawał się być doskonały. Zaczęłam uderzać dłonią o taflę wody, burząc jej pierwotne ułożenie. Fale napierały na mnie, zaraz jednak znikając i robiąc miejsce dla nowych. Były wzburzone, zupełnie jak moje życie. Rano wstałam uśmiechnięta od ucha do ucha, a już po południu prawie skoczyłam w dół urwiska, gdzie czekała na mnie niechybna śmierć. Szczerze mówiąc, ja wiem, że bym nie skoczyła, po prostu nie umiałabym. Pod wpływem emocji, strachu nasyconego paniką, postanowiłam nastraszyć trochę Louis'a. Wtedy byłam niemalże pewna, że on zaraz do mnie podejdzie i przytuli - tak bardzo tego pragnęłam. Dopiero stojąc na ławce, przygotowując się do skoku życia, pomyślałam " Co jeśli.... On faktycznie mnie nie chce, nie kocha. Nie ratuje mnie, tylko stoi wmurowany". Bałam się bardziej niż Louis. Bardziej niż ktokolwiek inny. Ale on mnie złapał. Uratował życie. Być może niezbyt wylewnie okazałam mu swoją wdzięczność, lecz analizując to teraz, dwie godziny później, w ciepłej wannie ogarniętej aromatem przeróżnych zapachów, zrozumiałam ile ten człowiek dla mnie znaczy. Jest wszystkim, moim wybawcą, moją duszą, moją przyjemnością. Zanurzyłam się głęboko, myśląc o tym wszystkim. Następnie wynurzając się, musiałam wyjść z tego pięknego świata snów i zatrzasnąć wrota, ponieważ tu, w rzeczywistości czekają na mnie 3 najlepsze przyjaciółki, jakie mogłabym sobie wyobrazić, z toną jedzenia i picia oraz milionami filmów do obejrzenia. Zapowiadała się długa nooc!

*     *     *

Oglądając po raz setny ten sam film oraz będąc podpórką dla trzech osób człowiek ma czas na kolejną dawkę przemyśleń. Zastanawiałam się, dlaczego nie powiedziałam dziewczynom o tym prawie samobójstwie. Bałam się? Nie. Po prostu nie widziałam potrzeby, aby o tym wiedziały. Martwiłyby się tylko niepotrzebne, lub jeszcze wysłały do psychiatry. A ja nie cierpię takich ludzi jak oni. Moim lekarstwem na wszystko jest Louis.
- Mhm - Sam podniosła gwałtownie głowę.
- Wszystko okej? - spytałam.
- Tak, tak - odpowiedziała ziewając. - A ty? Czemu nie śpisz? Tylko mi nie mów, że cię wciągnął film. Wiem, że już go znasz na pamięć! - uśmiechnęła się szeroko.
- Nie, nie... - odparłam kładąc delikatnie głowy dziewczyn na poduszki, a tym samym przybliżając sie do niej.
- Tak więc co jest? Coś się gryzie? - Sam nie dawała za wygraną. Nie byłam pewna czy mówić jej o tym co mnie gryzie. Chodzi o to, że.... to był głupi problem. Taki błahy w porównaniu z naszymi życiowymi wyborami, z tym co przeżywają inni....
- Tak jakby... Bo wiesz, co będzie jak on mnie kiedyś zostawi? Znaczy się Louis.... Ja wiem, że to głupie, niepotrzebne przemyślenia, ale... I nie zaprzeczaj, nie mów głupot w stylu "ależ on cię kocha ponad życie" itd.... Przecież nie będziemy wiecznie razem. Jak zerwiemy, to on się nie przejmie zbytnio tym, a nawet jeśli to zaraz utopi smutki...
- W butelce wódki! - Weszła mi w słowo Sam z uśmiechem na twarzy.
- Haha, bardzo śmieszne, ale nie czas teraz na zabawy, ja mówię poważnie! - Zrobiłam minę typu 'Seriously?'.
- Przepraszam. - Dziewczyna ze skruchą spojrzała na mnie.
- Spoko. Na czym to ja skończyłam.... - Jejku, o 2 nad ranem moja pamięć jest strasznie krótka.
- Na butelce wódki! - Sam znów się wyszczerzyła, ale zaraz dodała - Znaczy się na tym , że Louis utopi smutki....
- A tak! Uważam, że on szybko o  mnie zapomni będąc w ramionach innej dziewczyny, bo przecież hej, mnóstwo lasek tylko marzy aby sie przy nim znaleźć. I są one o niebo ładniejsze ode mnie. One są jak rozkwitające wiosną tulipany, wznoszące swe dumne pąki do góry, podczas gdy ja, mały chwast zakorzeniam się w ziemi, próbując je zniszczyć. Ale kto wygrywa? One, one! Bo piękno zawsze wygrywa, zawsze.... - Z moich oczu odruchowo zaczęły lecieć pojedyncze łzy, które szybko zaczęłam starłam rękawem od mojej niebieskiej bluzy. Przypomniałam sobie jak siedzieliśmy z Louis'em na łące, a on wtedy mi ją podarował, bo było strasznie zimno, a ja oczywiście głupia nie wzięłam nic cieplejszego niż luźny top. Potem ubierałam ją na każdą naszą randkę - od zwykłego śmiania się w jego pokoju, przez spacery, oglądanie filmów a kinie, aż po szalone przejażdżki rollercoasterem w Wesołym Miasteczku. Wszystko w jednej bluzie, z jednym chłopakiem, z jednym marzeniem - aby on już nigdy cię nie zostawił.
- Hej, Carol słuchasz mnie? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Sam.
- Tak, tak, co mówiłaś?
- Czyli mnie nie słuchasz.
- Słucham, tylko na chwilkę się wyłączyłam, pogrążyłam w rozmyślaniach....
- Po twojej minie można było zobaczyć, że nie były to zbytnio pozytywne myśli....
- Wspominałam dobre czasy z Lou....
- Ale CAROL, zrozum, że nie ma co wspominać! Te czasy ciągle trwają i nigdy się nie skończą!
- Dobra, ciiicho, bo obudzisz dziewczyny. Chodzi o to, że ja nie potrafiłabym się pozbierać gdyby on mnie zostawił dla jakiejś modelki.... Rozumiesz, dla niego to byłoby nic, po prostu następna laska, kolejny związek, ale dla mnie.... Cios w serce.
- Ale on cię kocha, naprawdę. Faktycznie głupio wyszło z tym Liam'em, tą całą ich kłótnią.... I to jeszcze przeze mnie. Ale ja gadałam z Louis'em i on mi mówił, że się z tobą świetnie dogaduje i po raz pierwszy czuje taki.... wolny. Może robić co chce przy tobie, wyglądać na bezdomnego spod mostu i opowiadać największe suchary świata, ale ty i tak dalej przy nim jesteś. Nie odwracasz się, nie zostawiasz samego. To go tak bardzo zafascynowało w tobie. Nie wygląd, lecz to jaka jesteś.
- Cóż, jego żarty są raczej dobre, a zachowanie to jest cecha, którą najbardziej w nim lubię. Idziemy ulicą i wszyscy myślą, że on taki dorosły, a nikt nie ma pojęcia, że  pod tym kokonem męskości kryje się mała dziecinna poczwarka. 
- Dokładnie, widzisz? Kto go zna najlepiej? TY!
- Może po części tak.....
- I wierz mi, że on by nigdy, przenigdy nie chciał stracić kogoś takiego jak ty. Jesteś mu potrzebna jak tlen tonącemu, jak blask wschodzącego słońca dopiero co rozkwitającym tulipanom. I tak, to ty jesteś tym pięknym tulipanem dla Louis'a, a wszyscy inni to chwasty, które nie mają prawa wkraczać między was. - Wow. Zszokowała mnie ta mowa Sam, z jednej strony tak piękna, a z drugiej również prawdziwa.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Zmotywowałaś mnie do dalszej walki, aby być bardziej pozytywną. No, a teraz coś o tobie. Jak tam się układa z Liam'em, hm?
- Jest strasznym dupkiem, ale i tak go kocham. - Wyszczerzyła się, pokazując mi swoje białe ząbki. Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem, ale jednocześnie z podziwem. Musiała wiele wycierpieć, kiedy Liam z nią zerwał przez sms, nie podając nawet żadnego powodu. Ale dalej była twarda, trzymała się.I jeszcze miała siłę mi pomagać....
- Okkej, nie ma to jak dobrze mówić o swoim chłopaku.
- Ja tylko stwierdzam fakt. Dalej mam do niego trochę żal, po tym co mi zrobił, ale uważam, że zasługuje na drugą szansę. Zresztą jak każdy. To było głupie.... To co zrobiliśmy. I bardzo cię przepraszam.
- Ale za co?
- Że musiałaś tyle wycierpieć przez nas. Przez nasze pogmatwane uczucia, latające niczym nasiona na wietrze w tę i w tamtą. Wykorzystaliśmy i zraniliśmy wiele osób, na których nam zależało....
- Nie martw się, wybaczam ci, i myślę, że Louis też głupio postąpił - zamiast wszystko wyjaśnić, on postanowił działać na własną rękę. Na szczęście zdążyliście sobie wszystko z Payn'em wyjaśnić, zanim oni wyjadą.
- Co? - Sam wyglądała na lekko zdezorientowaną.
- Nie wiesz, że oni pojutrze wyjeżdżają? - Ugryzłam sie w język. Jasne, że nie wie, głupku, skarciłam się. Jeśli Liam jej jeszcze o tym nie powiedział, to widocznie miał ku temu powody.
- Nie... - Odparła lekko zasmucona.
- Hej, nie smuć się. Pewnie miałam ci nie mówić, albo coś  takiego. Przecież jest skype i inne takie, prawda?
- Tak, tak, ale wiesz, nie o to mi chodzi... Pomyśl, co by było gdybyśmy wtedy nie poszły za nimi do lasu... Ty byś prawdopodobnie nie dowiedziała sie tej strasznej prawdy.... Ale z kolei ja nie byłabym teraz z Liam'em. Gdyby Bóg nie pokierował naszych dróg w ten sposób... Nie przeciął ich razem w jednym miejscu, o jednym czasie.
- No cóż, faktycznie, po części masz rację. Gdyby nie Ten z góry to obydwoje byście pewnie cierpieli przez długi czas. Nie tylko ty, ale Liam też. Pewnie tego nie widziałaś, ale to w jaki sposób na ciebie patrzył kiedy śmiałaś się z Niall'em... A na blondyna? Jakby mógł to by go ustrzelił z wiatrówki, serio! - Usłyszałam cichy śmiech mojej przyjaciółki. Kontynuowałam jednak dalej. - Oboje zachowywaliście się jak dzieci, próbowaliście udawać, że się nienawidzicie, podczas gdy tak naprawdę było
zupełnie inaczej! Zastanawiałam się kiedy z tym skończycie... Najwyraźniej ty wygrałaś, bo na festyn Liam przyszedł bez Katy.
- Chyba tak, ale wiesz, że mi wcale nie o to chodziło, nie?
- Jasne, jasne, może i tak, ale dobrze ci wyszło! - Mrugnęłam do niej.
- Śniło mi się... Że widzę jego odlatującego samolotem.... Że jesteśmy osobno, a on w ostatniej chwili przez okno mówi, że jednak mnie kocha, ale już nigdy nie wróci... I moje serce wtedy pękło, próbowałam biec, biec, przez deszcz, przez burzę, zatrzymać go, ale za to coś zatrzymywało mnie....
- Hej, to był tylko sen. - Złapałam ją za rękę. Cała się trzęsła. - Posłuchaj. To nie przypadek, że się spotkaliście. To przeznaczenie. Wiem, że to głupio brzmi, ale w takim razie, jeśli się mylę, to czy Bóg nie dałby wam tej drugiej szansy? W dwójkę spieprzyliście wszystko, ale dostaliście okazję, żeby to naprawić. I, Bogu dzięki, tym razem nie zepsuliście. - Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. - Jeśli dwójka ludzi ma ze sobą być, to będą, i nie przeszkodzą im żadne burze czy deszcze.
Przytuliłam ją z całej siły, zresztą ona mnie też. W życiu bym nie rozmawiała o czymś takim za dnia, ale chyba noc sprzyja pewnym wyznaniom, ciemność pozwala nam zrzucić szatę odwagi i odsłonić nasze wady, niedoskonałości. Myślimy, że nikt nas nie widzi, podczas gdy najlepsi przyjaciele doskonale nas prześwietlają, lecz mimo naszych wad, ciągle są z nami.
Po chwili usiadłyśmy już w naszych śpiworach i spojrzałyśmy na siebie.
- No to dobranoc - powiedziała Sam takim tonem jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło. Jednak widać było po jej minie, że w środku ciągle to przeżywa.
- Dobranoc - ziewnęłam, położyłam się i odpłynęłam w krainę błogich snów.

*     *     *
 {Sam}

Obudziły mnie promienie porannego słońca. Świeciło jasno, prosto w moją twarz. Wstałam więc, spostrzegając obok ciągle śpiące dziewczyny. Zegarek leżał sobie spokojnie na komodzie wskazując godzinę 10.17. Udałam się do kuchni aby coś przekąsić. Ależ tam był bałagan! Wszędzie leżały paczki po żelkach, chrupkach, popcornie.... Parę opróżnionych butelek.... Podniosłam to wszystko wrzucając do kosza. Nie chciałam aby zobaczyli to rodzice, którzy zaraz przyjadą.... Byłaby niezła wpadka! Z szafki wzięłam miskę, do której wrzuciłam moje ulubione czekoladowe płatki. Następnie poszperałam w lodówce, gdzie w końcu znalazłam mleko - co prawda była już końcówka, ale dla mnie na szczęście starczy. Usłyszałam wibracje mojego telefonu, oznajmujące przyjście wiadomości. Wzięłam go do ręki i w tym momencie usłyszałam drugi odgłos - dzwonka do drzwi. Pomyślałam, że to pewnie rodzice wrócili wcześniej. Spokojnie podeszłam i odpięłam zamek, naciskając delikatnie klamkę. Jednak ktoś mnie wyprzedził....
Do środka wparowało 3 zamaskowanych gości. Serce automatycznie podeszło mi do gardła, gdy jeden z nich złapał mnie za ręce i rzucił na ziemię w salonie. Byłam tak zszokowana, że nie mogłam wykrztusić słowa. Dopiero po chwili zbladłam widząc ich idących do góry, w kierunku śpiących dziewczyn!
- DZIEWCZYNY! WSTAWAĆ KURWA BO WAS ZABIJĄ! NAPAD, NAPAD! Zostawcie je, zostawcie! - rzuciłam sie na najbliższego napastnika powalając go tym samym na ziemię. Odsunęłam się jednak od niego gwałtownie, czując ostry ból w nodze. Krew. Syknęłam.. Na schodach pojawiła się zaspana Emma a widząc mnie krwawiącą i dwóch napastników biegnących w jej kierunku, wzięła nogi za pas i szybko pognała do pokoju. Usłyszałam tylko odgłos zatrzaskiwanego zamka w drzwiach. Przynajmniej one są bezpieczne. Przez chwilę. Ja za to miałam duże kłopoty. Rozwścieczyłam gościa z nożem. Pięknie. 
Mój wróg wstał i zaczął iść w moją stronę. Nie mogłam biec, noga mi nie pozwalała. Gdy on rzucił się na mnie, ja porwałam stojący obok telewizor (nie wiem jakim cudem go uniosłam, ale może ta adrenalina dodała mi siły) i uderzyłam go w głowę. Do moich uszu dobiegł głos pękającego ekranu TV i.... łamanych kości. Wzdrygnęłam się i odsunęłam natychmiast. Moim oczom ukazał się okropny widok - mężczyzna leżał na ziemi z roztrzaskaną czaszką. Nie mogłam uwierzyć, że ja to zrobiłam. Boże, Boże, powtarzałam w myślach. Z kieszeni szybko wyjęłam komórkę na której widniała wiadomość od mamy:
Kochanie będziemy wieczorem, ugotujcie sobie coś na obiad! Kocham, Mama xx
Cholera, gdybym go tylko odczytała 10 minut wcześniej.... I nie otworzyła tych drzwi! Wybrałam numer do Liam'a, ponieważ to on był najbliżej - domek chłopaków znajdował się nieopodal. Jednak w tym samym momencie do domu wpadli oni sami - 5 moich najlepszych przyjaciół. Liam zrobił wielkie oczy na mój widok, po czym zaraz do mnie pobiegł i chwycił w ramiona. 
- Do góry, tam są dziewczyny! - krzyknęłam do reszty chłopaków, którzy natychmiastowo mnie posłuchali.
- Ja pierdolę, co się dzieje Sam?! - spytał Liam widząc napastnika leżącego obok mnie.
- Ni...Nie... Nie wiem Liam - zaczęłam szlochać. Dałam upust całym moim emocjom. Tak strasznie się bałam. Z góry dało się słyszeć odgłosy bijatyki i nagle jeden z przestępców runął na schodach i stoczył się w dół. Rozdziawiłam oczy i nawet zapomniałam o płaczu, ale mój chłopak wtedy zakrył mi dłonią oczy i powiedział:
- Nie patrz na to, proszę. Daj mi rękę, wychodzimy.
- Co?! Ale dziewczyny... - Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym je tak po prostu zostawić!
- Nie pomożesz im będąc martwa. Chodź, wyjdziemy tylnymi drzwiami. Chłopcy sobie poradzą, został im tylko jeden. My musimy zadzwonić po policję.
Posłuchałam go, szłam jak duch za Liam'em, w ogóle nie zdolna do myślenia. W ogrodzie chłopak namoczył ręcznik wodą i podał mi go abym przyłożyła do rany, a sam tymczasem zadzwonił po odpowiednie służby. 
- Już jadą, będę za sekundę - odparł głaszcząc mnie po policzku i patrząc prosto w oczy. - Jak noga?
- Dobrze, ale strasznie piecze - powiedziałam ciągle trochę płacząc. 
- Posłuchaj, idę teraz do chłopaków, muszę sprawdzić czy nic im nie jest, okej? A ty tu zostań i pod żadnym pozorem nie waż mi się ruszać. Jak któryś ciebie tknie to go zabiję. 
- Uważaj na siebie. - Zdążyłam tylko wykrztusić widząc jego odchodzącą sylwetkę.
Po paru minutach z domu wyleciała Carol trzymająca Stacy za rękę. Rzuciły się mnie.
- Gdzie Emma?! - krzyknęłam, a w mojej głowie pojawiły się już najczarniejsze scenariusze. 
- Jest z Harry'm, musieli wyskoczyć przez okno. Są po drugiej stronie domu, zaraz tu przyjdą - odparła Carol. Stacy nic nie mówiła, tylko zaczęła mi płakać na ramieniu. Carol przytuliła nas wszystkie i tak siedziałyśmy wpatrzone w jeden punkt - wyjście na taras, czekając aż pojawią się w nim chłopcy. Zamiast tego usłyszałyśmy odgłos syreny policyjnej i na raz 4 funkcjonariuszy wbiegło do domu. Po chwili dołączyli do nas chłopcy, jedynie Louis trochę kulał, widocznie oberwał w nogę tak jak ja. Za to Niall'owi leciała krew z nosa. Nie było jeszcze tylko Hazzy i Emmy.
- Gdzie oni są? No gdzie! - Zaczęłam się denerwować i dreptać w miejscu. 
- Idą! - krzyknęła Carol. Odwróciłam się w kierunku w którym pokazywał jej palec i ujrzałam ich. A konkretnie to Harolda niosącego Emmę w rękach, której krwawiła noga. Boże. Jak bohater. Z mojego oka poleciała łezka, cieszyłam się, że moja przyjaciółka trafiła na tak wspaniałego chłopaka. Potem policjanci złapali jednego z przestępców, a reszta uciekła niestety. Złapałam Liam'a mocniej za rękę. 
- Dobrze, a więc jak się nazywacie i co się tu konkretnie stało? - spytał funkcjonariusz.
Opowiedzieliśmy mu całą historię, od początku do końca. Dowiedziałam się, że jak tylko Emma pognała na górę, zamknęła się w pokoju w dziewczynami i zaczęła je szybko budzić. Jednak napastnicy sprawnie poradzili sobie z drzwiami. Wtedy moja przyjaciółka rzuciła w jednego gościa komodą i dziewczyny zyskały trochę czasu. Jednak po chwili oni wrócili, Em uciekając musiała wyjść przez okno, a ten gościu jeszcze ją popchnął przez co poharatała sobie nogę na dachówkach. Utknęła w jednym miejscu, i prawie by spadła, ale w tym momencie Harry ją złapał i podniósł do góry. Reszta dziewczyn ukryła się w szafie i Bóg wie co by się im stało gdyby nie pojawili się chłopcy. Tak więc gdy przestępcy zobaczyli że nasi mają przewagę liczebną zaczęli uciekać, ale Zayn jednego dorwał i zrzucił ze schodów. Potem nasi przyjaciele dołączyli do nas, a Harry zniósł Emmę ostrożnie na dół, która nie mogła sama iść. 
Policjanci zadzwonili do naszych rodziców, którzy natychmiast przyjechali. Po raz pierwszy miałam okazję poznać rodziców Carol. Rozpoczęły się długie rozmowy, moją i Emmy nogę opatrzono, Niall'owi zatamowano krew z nosa i dano batonik na pocieszenie....
Tak to wyglądało aż do południa. Następnie policjanci odjechali, obiecując zająć się tą sprawą. Potem wspólnie zjedliśmy obiad i chłopcy obwieścili, że chcieliby się nas o coś spytać.
Wyglądało to bardzo uroczyście, Liam nawet zastukał łyżką (!!!!!!) w szklankę. 
- Ekhem... Dziękuję za uwagę. Chcielibyśmy zaprosić nasze szanowne koleżanki na podróż do USA. Wylatujemy jutro wieczorem. Jako  że mają teraz wakacje, mogłyby ich resztę spędzić z nami w trasie, a potem spokojnie wrócić do domu.
- Obiecujemy być grzeczni i się nimi opiekować, zresztą mamy jeszcze Paula. - Dokończył Niall. 
- Dobrze, że nie powiedział nic o piciu.... - Harry puścił oczko do Zayn'a. 
- ... I nie będziemy pić  - Dodał Niall, a Harry uderzył go lekko w nogę. 
- Odjebało ci stary, my mamy nie pić? Weź nie kłam - szepnął w kierunku Horana.
- Ciiii, jasne że będziemy pić, mówię tak żeby się zgodzili , matole. - Ochrzanił go blondyn, na co Hazza się już zamknął. 
Po wielu namysłach i dyskusjach w końcu się zgodzili! My byłyśmy oszołomione, nie wierzyłyśmy, że pojedziemy do USA! I być może za szybko się cieszyłyśmy tym co jeszcze nie nadeszło...
- Wiesz, że mam nowy motor? - szepnął do mnie Liam, pojawiając się znienacka gdy zajadałam właśnie ciastko. 
- Mhm, doprawdy, co proponujesz zatem?
- To zależy czego ty chcesz. 
- Może się przejedziemy?
- Nie będziesz się bała?
- Niee. Zawieziesz nas na lotnisko, co ty na to?
- Hm, tak daleko? Myślałem raczej o krótkiej przejażdżce wzdłuż plaży....
- Oj no weź! - Złapałam go za ręce i spojrzałam głęboko w oczy uśmiechając się słodko. Wiedziałam, że temu się nie oprze. 
- Dobra, dobra. - Zgodził się wreszcie a ja w podziękowaniu pocałowałam go. 

Chłopcy mieli po nas wpaść jutro wieczorem, abyśmy się wszyscy udali na lotnisko. My tymczasem się rozeszłyśmy aby spakować nasze walizki. 
- Wiesz co, Sam.... Cieszę się , że jedziemy. Nie wiem czy byłabym zdolna tutaj spać dłużej, wiedząc że gdzieś tu niedaleko kręci się jeszcze dwójka tych zbirów. 
- Nie mów mi nawet o tym, wiesz jak ja się bałam?
- Wiem. - Przytuliła mnie mocno. - Dziękuje ci, że nas ostrzegłaś. Ja też miałam stracha wisząc tak na dachu, wiedząc, że w każdym momencie mogę spaść. 
- Mamy szczęście mając chłopców.
- O tak. Nie zamieniłabym ich na nikogo innego!
Resztę dnia spędziłyśmy oglądając jakieś seriale. W nocy zamknęłyśmy się dokładnie, cały dom był zaryglowany a na dole stało jeszcze dwóch policjantów w razie gdyby wrogowie zamierzali powrócić. 
Następnego dnia poszłyśmy pożegnać się z plażą, a oprócz zsikania się psa na moją nogę, nie stało się nic godnego uwagi. Zapomniałyśmy o całym wczorajszym zajściu. 
Około 7 pojawili się nasi przyjaciele. Wszyscy przyjechali busem, tylko Liam na motorze.
- Imponujący - skomentowałam widząc jego nowe cacko. Przyznaję, dobre było. 
Po długich i wylewnych pożegnaniach wreszcie wsiadłam na maszynę. Ubraliśmy z Liam'em kaski, a ja złapałam go za brzuch wtulając się w jego ramię. Uśmiechnął się cwaniacko, dał mi przelotnego buziaka i ruszył. Mijaliśmy poszczególne ulice jadąc za busem chłopaków, a rześki, wieczorny wiatr rozwiewał mi włosy. Ostatni raz obserwowałam plażę i chodzących tam przechodniów, piękne słońce chowające się w otchłaniach niebieskiego morza oraz ludzi schodzących się na nocne imprezy. Jakaś wiewiórka skakała z drzewa na drzewo szukając odpowiedniej dziupli, koty łasiły się do turystów próbując wyżebrać jedzenie, a kupcy powoli zamykali swe stragany szykując się do zasłużonego odpoczynku. Będę za tym tęsknić....
Nagle z rozmyślań wyrwało mnie gwałtowne szarpnięcie motoru....
- Cholera - usłyszałam krzyk Liam'a, a obok ujrzałam auto, którym kierował... O Boziu, jeden z tych przestępców, którzy byli rano w naszym domu! Zbladłam, a auto w momencie zajechało nam drogę. Mój chłopak zdążył lekko skręcić, jednak i tak zahaczyliśmy o auto kawałkiem i zaczęliśmy się przechylać i przechylać, aż w końcu straciliśmy równowagę i runęliśmy na ziemię, a motor na nas. Poczułam ukłucie i zamknęłam oczy nie chcąc widzieć dalszego ciągu wydarzeń. 
Ocknęłam się po paru sekundach, ale nie czułam nic od pasa w dół. Oblał mnie zimny pot, ręce całe się trzęsły i miałam dreszcze. Czułam się jakbym leżała w śniegu, tak mi było zimno. Przed oczami majaczyło mi tysiące kolorów, iskierki tańczył tworząc wielobarwną tęczę na wieczornym niebie, a powietrze nagle zaczęło palić moje płuca....

{Liam}

Gówniarze jebani zajechali mi drogę. Spadliśmy obydwoje z motoru, ja poturlałem się trochę dalej niż Sam. Cały czas byłem przytomny, jednak dopiero po chwili podparłem się łokciem i podniosłem do pozycji siedzącej. Otrzepałem głowę i ujrzałem.... ją. Zaczęły mi płynąć łzy gdy szedłem w jej kierunku. Leżała wpół przygnieciona motorem, a jej twarz pokazywała taki ból, że moje serce nie mogło tego znieść. Oddałbym wszystko, żeby teraz leżeć tam zamiast niej, żeby tylko ona była bezpieczna.... To wszystko moja wina, moja! Złapałem ją delikatnie za brzuch i zacząłem wyciągać spod maszyny. Nie dało się. Kurwa. Podniosłem więc motor, ważył chyba z tonę. Sam widząc moje działania, zaparła się rękami i wyczołgała spod motoru. Podziwiałem ją, że znajduje w sobie siłę. Zaraz puściłem to co trzymałem i podszedłem do niej głaszcząc i tuląc do siebie. 
- Sam... Kochanie, wszystko będzie dobrze.... Tak strasznie cię przepraszam, wybacz mi....
- Nic się nie stało.... - Wysapała. - To nie twoja wina...
Spojrzałem na jej nogę, wykrzywioną w nienaturalny sposób. Przełknąłem wielką gulę w gardle, a po moich policzkach znów zaczęły spływać gorzkie łzy rozpaczy. Jeśli coś jej się stanie.... Cokolwiek... To nigdy sobie tego nie wybaczę.... Że zabrałem ją na ten motor, że w ogóle taki cholerny pomysł przyszedł mi do głowy... Sam otarła moje łzy swoją dłonią. Czułem pulsującą w niej żyłę. Złapałem jej rękę przyciągając do mojego policzka. 
- Czujesz.... Czujesz nogi? - To pytanie ledwo przeszło przez moje gardło. 
Dziewczyna otworzyła zaciśnięte oczy i rzekła:
- Lewą tak... Prawą nie do końca... Ale jest już lepiej. Mniej boli....
Wziąłem ją w ramiona i zaniosłem pod najbliższe drzewo,  jak najdalej od ulicy. Delikatnie posadziłem na ziemi. Rozejrzałem się dookoła, ale nie było tu nikogo. Reszta zespołu jechała przed nami, więc zapewne pojechali już dalej. Parę aut stało, wszyscy  ludzie albo byli już w domach, albo na plaży, imprezowali.... Sięgnąłem do kieszeni, po komórkę, musiałem zadzwonić po karetkę, jak najszybciej. Cholera, została przy motorze. Odwróciłem się, ale wtedy poczułem czyjąś dłoń. Sam. Moja kochana, mała Sam. Tyle przeszła przeze mnie, zrujnowałem jej niemalże życie. Ale teraz obiecałem sobie wszystko naprawić. W USA będę spędzał z nią każdy dzień, każdą wolną chwilę, zabierał na każdy koncert, całował gdy tylko się zasmuci...
- Liam.... - Wyszeptała z wielkim trudem. - Co ty robisz?
- Muszę iść po telefon, za chwilkę wrócę. 
- Nie proszę, zostań...
- Tylko na sekundę, muszę zadzwonić po karetkę, aby ci pomogli....
- Uważaj na siebie - Spojrzała na mnie i posłała mi ciepły uśmiech, pełen miłości. - Kocham cię. Bardzo.
Podszedłem do niej i pocałowałem odgarniając jednocześnie jej niesforne kosmyki z czoła.
- Ja też cię kocham. Bardziej niż cokolwiek innego. - Uśmiechnąłem się i ruszyłem. 
Zacząłem iść w kierunku motoru, co chwila obracając się i sprawdzając czy z Sam wszystko dobrze. Widać było jej brzuch, unoszący się w górę i w dół, oddychała pomału, ale było jej ciężko. Gdy dotarłem do maszyny, otworzyłem pokrywę z bagażami, po czym zacząłem grzebać, szukając telefonu. W końcu wziąłem go do ręki i podniosłem wzrok. Poczułem coś mokrego w bucie. Spojrzałem ponownie w dół i ujrzałem moje nogi całe zamoczone w benzynie, która musiała się wylać z baku przy upadku. 'To nic' pomyślałem i zacząłem zamykać schowek. Nagle obok mnie przejechało auto, to samo, które nas potrąciło - ci przestępcy. Jeden z nich wyrzucił z okna rozpaloną zapałkę, która ze spokojem poturlała się w moją stronę aż dotarła do benzyny....
Rozszerzyłem źrenice ze strachu, wiedząc co zaraz nastąpi. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, zgodnie z ich planem. Natychmiastowo zawróciłem biegnąc jak najdalej od ognia, przed siebie, ale było już za późno... Mój refleks nie jest jednak tak sprawny jak myślałem.... Słyszałem za moimi plecami syczący ogień, słyszałem jak szepcze moje imię, woła mnie do siebie.... Sprawnie uporał się z benzyną i motorem, i teraz biegł do mnie... Pędził wręcz... Skacząc radośnie powalił mnie na ziemię. W jednej minucie zajął moją nogę i ruszył w górę... Nie czułem już nic, nic.... Oprócz jej wzroku. Leżała spokojnie pod drzewem, z oczami pełnym strachu wpatrzonymi we mnie, dłonią zatykała sobie usta nie mogąc zaczerpnąć tchu... Po chwili usłyszałem jej wołanie, wołała mnie do siebie, ale już nie mogłem nic zrobić. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Początki, dzieciństwo, X Factor, chłopcy, koncerty, fani.... I wreszcie ona. Wyszeptałem tylko 'Przepraszam' i zamknąłem oczy na zawsze. 

UWAGA!
Drogi Czytelniku czytasz teraz wersję ze smutnym zakończeniem tego opowiadania - jeśli masz ochotę przeczytać wersję numer 1, ze szczęśliwym zakończeniem, zapraszam - 

{Sam}

Czekając spokojnie na Liam'a i czując potworny ból w prawej nodze nagle spostrzegłam palącą się benzynę.... I motor. Mój chłopak zaczął uciekać, ale ogień był szybszy.... Moja serce zaczęło mocno bić, ciarki przechodziły po całym ciele.... I ujrzałam to. Ujrzałam największy koszmar mojego życia. On zaczął się palić. Wpierw nie mogłam nic zrobić, zabrakło mi powietrza, czułam, że on się dusi, a w raz z nim i ja... Jednak po chwili ujrzałam jego oczy, jego usta szepczące 'Przepraszam'.... Wtedy odzyskałam głos i wydałam z siebie taki głośny pisk jak nigdy. Zleciało się mnóstwo osób, z pustego uprzednio skrzyżowania, zamieniło się ono w zbiorowisko ludzi... Jednak każdy stał w bezpiecznej odległości, nikt, cholera nikt, nie pomógł Liam'owi! Nagle.... Motor wybuchł. Tak po prostu. Jeszcze nigdy nie słyszałam tak głośnego wybuchu, wszystko, dosłownie wszystko wyleciało w powietrze.... Łącznie z .... z nim. Z tym który był najbliżej. Z tym chłopakiem, którego poznałam parę tygodni temu. Z tym chłopakiem , który mnie zranił, ale się poprawił. Z tym, którego pragnęłam najbardziej. Z tym, z którym spędziłam najlepsze wakacje w całym moim życiu. Z tym, za którego oddałabym życie. Nie zdążył dalej uciec, bo ogień go dopadł. Widziałam jak mój chłopak jest rozrywany na tysiące kawałeczków przez ogromny wybuch benzyny... Nie mogłam dużej patrzeć. Nie mogłam. Zakryłam rękami oczy i zaczęłam płakać. Pragnęłam tylko jednego. Tylko jednej drobnej rzeczy, która połączyłaby mnie z nim na zawsze... Śmierci. 

*     *     *

Gdy się obudziłam nie było już drzew, aut ani ulicy. Był biały pokój, łóżko i Emma obok trzymająca mnie za rękę. 
- Sam? - usłyszałam jej ciepły głos. 
- Emma... Co się stało? Gdzie ja jestem? - spytałam nieco zdezorientowana. Na nodze zobaczyłam gips.
- W szpitalu skarbie. Już wszystko dobrze. Za niedługo wyzdrowiejesz, a przestępcy zostali już złapani  i poddani karze. 
- Ale Em.... Co z nim? - utkwiłam w niej wzrok. Doskonale wiedziała o kim mówiłam. Do sali weszły Carol ze Stacy. 
- Słuchaj musimy ci coś powiedzieć, ale ty obiecaj, że będziesz spokojna....
- Obiecuje...
- Tak więc Liam.... Wiesz on.... - Widać było jak trudno jest jej to wykrztusić. - Nie żyje. 
Moje serce zamarło, a ciało ogarnął nagły paraliż. Dlaczego więc ja żyję, skoro on nie?
- Nie, nie, nie... - Zaczęłam szlochać, a dziewczyny przytuliły mnie. - NIE! - teraz już krzyczałam. - Dlaczego ja żyję?! Ja nie chcę żyć! Zabijcie mnie! No już, zabijcie do cholery! - Nie kontrolowałam już swojego ciała. Ręce w popłochu szukały narzędzia, które mogłoby mi odebrać życie, jednak lekarze są na tyle mądrzy aby nie zostawiać takich rzeczy na wierzchu. 
Dziewczyny z przerażeniem zaczęły mnie uspokajać i wołać innych. Przyszli chłopcy, więc ja się trochę uspokoiłam, ale nie na długo. 
- Sam... Nam wszystkim jest ciężko.... - Podeszli do mnie, siadając i łapiąc za rękę. - Ale musimy to przetrwać.... Liam nie chciałby abyśmy zrobili coś głupiego. - Ciepły głos mojego brata Louis'a, nieco mi pomógł. 
- Ale Lou... Chłopcy... Wy nie wiecie, nie rozumiecie.... To moja wina! To wszystko moja wina, że on nie żyje! To mój zasrany pomysł, aby jechać tym motorem, doprowadził go do.... śmierci! - Z moich oczu wylał się następny potok łez, a niekontrolowane już ciało trzęsło się we wszystkie strony.
- Sam... Nieprawda. To nigdy nie była ani nie będzie twoja wina - Harry dotknął mnie, ale to jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- Kłamcy! Kłamcy! Wy nic nie wiecie! To moja, TYLKO moja wina! - Rzucało mną na prawo i lewo, widziałam przerażenie w oczach wszystkich, ale mimo to nie mogłam przestać. Zayn zawołał doktora, który wstrzyknął mi coś i nareszcie umiałam się uspokoić i w spokoju zasnąć. 

*     *     *

Pogrzeb odbył się bez tłumów. Była tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele. Pochowaliśmy Liam'a (lub raczej to co z niego zostało) na cmentarzu w Wolverhampton, jego rodzinnym mieście. Wszyscy stali w ciszy, słuchając księdza, tylko ja szlochałam cichutko przez cały czas, obwiniając się za wszystko. Po wyjściu czekały na nas tłumy fanów, wspierających nas w tej trudnej sytuacji. 
Reszta One Direction nie pojechała w trasę. Zdarzyła się najgorsza tragedia z możliwych i chłopcy postanowili, że dopóki się nie otrząsną, zostaną w domu. Żyliśmy wszyscy razem w tej  żałobie, ale ze mną było co raz gorzej. Co chwili miewałam ataki , krzyczałam, po nocach śniły się koszmary, nie miałam apetytu, zachowywałam się jak wariatka... Wspólną decyzją wysłali mnie do psychiatryka. Znaczy się to nie był taki dom pełen wariatów, tylko.... Taki trochę lepszej jakości dom pełen wariatów. Ludzie byli.... właściwie są naprawdę mili. Jest tu więcej osób takich jak ja, z którymi mogę porozmawiać.
Przyjaciele mnie odwiedzają codziennie, ostatnio byli jakąś godzinę temu. Przywieźli dużo słodyczy i rozmawialiśmy. Ale było jakoś tak dziwnie. Zresztą już nic nigdy nie będzie tak samo. Zabiłam człowieka. Mojego chłopaka. 
Teraz siedzę sobie spokojnie na codziennej rozmowie z psychologiem. On jest przemiłym człowiekiem. Rozumie mnie. Nie prawi morałów, nie pociesza, nie gada głupot. Po prostu słucha mnie przez pełną godzinę, nie przerywa i dopiero na końcu się odzywa. 
Nie mam marzeń, nie mam już pragnień. Życie straciło blask, sens. Nie mam nic. Najgorsze jest to, że nawet nie mam jak sobie odebrać życia. Pilnują nas, wmawiając, że wszystko będzie dobrze. Głupcy, na niczym się nie znają. Jestem sama - druga połówka mojej duszy jest już w niebiosach. Jesteśmy rozdzieleni w dwóch różnych światach. Na zawsze.
Mam na imię Sam  i mam jedno marzenie.
Śmierć. 

_________________________________________________________________________________

Miał wyjść dramat, ale wyszedł taki trochę pseudo dramat. Nie umiem po prostu pisać takich smutnych zakończeń, przyznaję się bez bicia. Przepraszam, jeśli was rozczarowałam. 

Tak więc nadszedł czas pożegnań. Dziękuje wszystkim, którzy byli ze mną przez cały czas, wspierali, byli inspiracją, nie zostawiali w trudnych momentach. Lecz także tym, którzy chociaż raz tu zawitali - dziękuje! :)

Chciałabym publicznie podziękować paru szczególnym mi osobom, które były tu ze mną od niemalże pierwszego rozdziału i w pewien sposób wpłynęły na mnie ten blog:

+ Oczywiście MASSIVE THANK YOU dla każdego, każdego, kto miał siłę czytać i komentować moje opowiadanie. Bez Was ono by nigdy nie powstało. :')

Nie jestem dobra w pisaniu podziękowań. :P
Jeśli nie spodobała Wam się ta historyjka, za niedługo będzie nowa, postaram się poprawić, obiecuję! :)
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną i będziecie ją czytać. 
Obok 3 nowe SONDY! --> GŁOSUJEMY! Jest to bardzo ważne dla mnie! :) 

To by było na tyle. 
Jeszcze raz dziękuje. <3333

Buziaki
Mika



Yaaaaay, udało mi się! Doprowadziłam ten blog do końca, chociaż myślałam, że mi się nie uda. Ale udało się! Dzięki Wam. :') 

+ Oczywiście Wesołych Świąt i mokrego Poniedziałku! xx